19.12.11

Kakastrofa

Wiele zostało powiedziane na temat tego, jak to tatusiowie mają dwie lewe ręce, jeśli chodzi o ubieranie pociech, rozbieranie, przewijanie, czy jakiekolwiek inne próby obsługi dziecka bez użycia obrazkowej instrukcji napisanej (i narysowanej) wcześniej przez małżonkę.

Najczęściej sprowadzają się więc takie informacje do opisów stert rozsypanych pieluch, porozrzucanych skarpetek, koszulek i becików oraz pudru, który - o ile nie obsypuje wszystkich wokoło - zalega tu i ówdzie (zazwyczaj na podłodze i półce pod lustrem) w małych i najwyraźniej niezorganizowanych kupkach...

A skoro już o tym.
Wskaźnik obuleworęczności ma podobno wzrastać znacząco gdy w grę wchodzi przewijanie po zaistnieniu poważniejszego przypadku. Mają oni (mężczyźni) wpadać wtedy w egzaltację, wyolbrzymiać i z prostego zadania robić pantomimę, której nie powstydziłby się Marcel Marceau, a na koniec wycierać ostentacyjnie czoło sygnalizując uporanie się z nie lada zadaniem.

Panowie, w rozchełstanych koszulach, wynoszą wtedy dumnie pociechę na wysoko uniesionych rękach obwieszczając:

To była prawdziwa Kakastrofa.

No ale co tu dużo ukrywać, prawda jest taka, że dla nas, tatusiów, nie ma kakastrofy za małej, czy za dużej - każdą traktujemy tak samo poważnie i z każdą rozprawiamy się tak samo sumiennie.


I właśnie to sobie proszę zapamiętać.

23.11.11

Młodego pojęcie grawitacji.

Jednym z bardziej fascynujących, choć trudno wytłumaczalnych zjawisk, na jakie natrafia potencjalny młody rodzic (przy pominięciu "młody" powiedzmy taki potencjalny "ja"), jest relacja, jaką dziecko ma z grawitacją. Zaś sposób w jaki ten związek się rozwija potrafi przyprawić o zazdrość...

Na początku nie potrafią żyć bez siebie. Młody nawet główkę podnosił z wyraźnym smutkiem w oczach, tak bardzo mu było z grawitacją dobrze.
Potem zaczęli się troszeczkę od siebie oddalać. Młody zaczął raczkować, potem wstawać "na dwie" i chyba tu się trochę na niego trochę grawitacja obraziła. Co i rusz widzimy, jak podkłada mu nogę, przewraca, czy w złości rzuca mu się na szyję (dywanem na przykład). Młody walczy jak lew... zazwyczaj przechodząc jednak do walki w parterze. Po intensywnych zmaganiach znów padają sobie w ramiona i Młody odpoczywa przez chwilę i znów wygląda, jakby się dobrze bawili i nie przestali lubić tak mocno, jak na początku ich znajomości.

To wrażenie potęguje jeszcze obserwacja Młodego, który po chwili odpoczynku siada sobie wygodnie, pieluchą wciąż przytulony do swej towarzyszki grawitacji i zaczyna zabawę. Jednak by móc się należycie pobawić garnuszkiem z klockami, albo ciuchcią, należy je najpierw opróżnić... w pewnym sensie rozładować. Wyciąganie każdego elementu osobno jest bardzo czasochłonne, a przecież zabawa sama się nie ... zabawi (?). Każda chwila jest cenna. I wtedy grawitacja znów przychodzi z pomocą. Wystarczy, że młody obróci - cokolwiek akurat trzyma w ręku - i cała zawartość wylewa, wysypuje, bądź w inny sposób wydobywa się na zewnątrz. I zabawa trwa...

Do czasu, kiedy to mała zazdrośnica znów poczuje się opuszczona i wyzna swoje żale na przykład tapczanem...



15.11.11

...i wtedy rozległo się "dzyń dzyń"

To był jeden z tych piękniejszych dni w naszej rodzinie od czasu kiedy pojawił się Młody. Wiadomo - wraz z wielką miłością przychodzi wielka odpowiedzialność, a ta z kolei potrafi czasem znużyć, zmęczyć, a niekiedy również zirytować. Ale przecież pieluchy się same nie zmienią...

I tak przechodzimy do "pięknego dnia", w którym wszyscy domownicy ze zdumieniem i nadzieją obserwują poczynania Młodego. Ten zaś chodził sobie beztrosko, jak na niego przystało, po całym mieszkaniu. Podszedł do balkonu - akurat padał deszcz. Chociaż wszyscy wiedzieliśmy, że nie powinno to jeszcze na niego działać w ten sposób, to i tak zauważyliśmy, że nagle zaczął przestępować z nogi na nogę... Zupełnie jakby... niee... to przecież niemożliwe...

A jednak - najpierw pełznąc na czworakach, potem już na dwóch, ale za to idąc "po ścianie" Młody przeszedł do łazienki. W progu stanął i, przytupując stopą, spojrzał na nas wyczekująco, jakby chciał powiedzieć; "jestem zdolny i słodki, ale nie mam nawet metra wzrostu. Czy ktoś mógłby zapalić mi światło, czy mam sobie może radzić w ciemności?", po czym zniknął za drzwiami. Któreś z nas podniosło w oszołomieniu rękę i przełączyło włącznik światła. Usiedliśmy i nadstawiliśmy uszu. Przez chwilę słychać było stuknięcia i szuranie. Zaczęliśmy już się zastanawiać, czy nie powinniśmy pójść z pomocą...


... i wtedy rozległo się "dzyń dzyń" informujące, że nasz pierworodny właśnie skorzystał ze swojego nocnika. Rozpoczął się kolejny etap w życiu naszej pociechy. Wstaliśmy i rozpoczęliśmy owację klaszcząc aż do bólu dłoni. Z uśmiechami na twarzach i z bukietem kwiecistych gratulacji ruszyliśmy w stronę łazienki...

"Dzyń dzyń" rozległo się ponownie, lecz nie zatrzymało nas ani na chwilę.
Kolejne "dzyń dzyń" tylko trochę nas spowolniło.
Przy czwartym i piątym zaczęliśmy mieć pewne podejrzenia, a przy szóstym coś złapało mnie za kostkę.
Siódme "dzyń dzyń" brzmiało jak wysokotonowe "TITITI". Każde następne było głośniejsze i bardziej uporczywe. Coś mi się bardzo nie podobało... przecież Młody nie ma nocnika z "dzyńdzyniem"...

...wtedy zrozumiałem. A właściwie, to zrozumiałem, gdy Małżonka potrząsnęła jeszcze mocniej moją kostką, a nocnikowe "dzyń dzyń" stało się już całkowicie budzikowym "TITITI".
Postanowiłem jednak walczyć z rzeczywistością i tonem jak najbardziej zaskoczonym zapytałem o co chodzi.

- Młody już nakarmiony, ale jeszcze nie przebrany. Ja wychodzę do pracy...


...a pieluchy się same nie zmienią.

26.10.11

Rozmiękczanie - czyli kryzysu ciąg dalszy, tym razem bez Johna Travolty

Z każdym dniem coraz bardziej przekonuję się, że bycie Tatą-Nianią (na pełnym etacie) to zajęcie dla prawdziwych twardzieli. Nie próbujcie mnie przekonać, że jest inaczej.

Przede wszystkim - podczas takiej pracy należy się liczyć z bardzo dużym zmęczeniem materiału. Stare przysłowie mówi, że kropla drąży skałę. W przypadku młodego człowieka takich kropel jest całe mnóśtwo. Prędzej czy później pojawią się one po obu stronach...

Ale czynników jest tak naprawdę o wiele więcej. Wydawać by się mogło, że jako facet posiadający syna powinienem dokładać wszelkich starań, by pokazać potomkowi, jak być twardym, zdecydowanym, nieugiętym - innymi słowy - wzorem do naśladowania. Teoria jest zawsze taka idealna i lśniąca i łatwa w wypowiedzeniu. Z jej realizacją natomiast...

...bywa różnie. Młody skończył właśnie roczek...Wiąże się to ze zwiększoną ilością zabawek w salonie wraz z towarzyszącymi im decybelami. Nawet najsłodsze zabawki z najbardziej cukrowymi melodiami, pokazują swoją krwiożerczą naturę jeszcze w ciągu tygodnia po pierwszym uruchomieniu. "Krwiożerczość" jest tu oczywiście pewnego rodzaju metaforą, ponieważ te zabawki, tak naprawdę, bardziej przypominają zombie. Nie rzucają się do gardeł, nie rozszarpują wnętrzności, ale świdrują uszy z przerażającą wręcz konsekwencją wbijając się w mózg...

i nie ma przed nimi ucieczki. Ustawione nawet na opcję "cicho" potrafią przebić się przez wszelkie zabezpieczenia, stopery, czapki i miejski zgiełk. Jeszcze gorsze są te, które posiadają JEDYNIE opcję wyciszenia, bez pstryczka OFF. TO jest jakieś większe nieporozumienie, lub spisek. Tego rodzaju zabawki powinny być sprzedawane z baterią o żywotności tygodnia, i o standardzie, który umożliwiałby wymianę zasilania tylko na przedmieściu Ouagadougou w piątki między 7.30, a 7.35.
Wtedy mogłyby sprawiać radość również rodzicom.

No tak - i jeszcze jedno - opcja "stealth". W ciągu dnia zabawki są błyszczące kolorowe, przykuwają uwagę dziecka i nie pozwalają się nigdzie schować, bo wiecznie włączone żaróweczki, diody i lustereczka niechybnie zdradzą pozycję ukrycia.

Za to kiedy pociecha zaśnie, a ja siądę przy biurku i zapalonej lampce, by sobie odrobinę popracować, wtedy...

włącza się "stealth" - żadnych świateł, żadnego dźwięku, wszelkie błyszczące elementy wymatowione i najlepiej wymalowane na czarno - "Uwaga wszyscy - leżymy na dywanie, tyralierą, jak gdyby nigdy nic i udajemy, że nas tam nie ma, aż do ostatniej chwili..., zrozumiano?"

...gdzie "...aż do ostatniej chwili..." oznacza zazwyczaj moment, w którym, po skończonej pracy, kopię najmniejszym palcem w najcięższą zabawkę, a podskakując z bólu i szepcząc przekleństwa nadeptuję śródstopiem na najostrzejszy element innej zabawki.

Próbowałem z Młodym rozmawiać - "może spróbowałbyś trochę posprzątać po sobie, hm?"
Na co usłyszałem: Tato - mam roczek - czy mógłbyś, proszę, zdefiniować słowo "posprzątać"?"
A duże błękitne oczy wpatrują się badawczo moją twarz, jakby chciały czytać każde słowo niczym zapisane na komiksowej chmurce.

Teraz kończę pracę, zgaszę światło i...

20.9.11

Kryzys i John Travolta

To był ciężki tydzień. Bez owijania w pieluchy powiem, że kryzysowy.

Ząbkowanie samo w sobie powinno być prawnie zakazane - przynajmniej w określonej intensywności, a tymczasem Młody zafundował sobie komplet jedynek i dwójek na raz. Nie... nie płacze, jeśli o to chodzi. Przezorni rodzice zadbali o to odpowiednio wcześnie - w końcu chcieli spać spokojniej. I na śnie się chyba skończyło.
Problem zaczyna się jednak wraz z poranną pobudką, a dokładniej kiedy ciepłe mleczko razem z dystry... razem z Małżonką wyszło do pracy.
Młody rozpoczął swój poranny rytuał polegający na am amowaniu - czyli domaganiu się podania nowej porcji posiłku.

Dygresja:
Z całym szacunkiem dla mojej pociechy, ale mam wrażenie, że on mnie testuje. Nie może być głodny przez 24 godziny na dobę, zwłaszcza zaraz po odstawieniu od... no wiecie - od Małżonki. Młody na pewno sprawdza jak szybko potrafię się poruszać w kuchni i jak dobra jest moja znajomość topografii surowców. Ale wracając...


Młody zaczyna swoje amam jak tylko usłyszy zgrzyt klucza w drzwiach. Na ogół udaje się go "przyciszyć" na chwilę, umieszczając go w małej, zamkniętej przestrzeni razem z małym pudełeczkiem wypełnionym plasterkami rozmaitego amam. Oczywiście względny spokój trwa tylko do czasu gdy pudełko zostanie opróżnione i może ze dwie nanosekundy dłużej. Krótko, ale pozwala mi to przynajmniej odgruzować zlew i dokopać się do miski, obieraka do warzyw i talerzyka... wszystko po to, by móc przygotować następną porcję amam.

W ostatnim tygodniu jednak było inaczej. Młody wołał amam i dostawał je zgodnie z planem codziennie rano, ale "przyciszenie" nie następowało. Każdy kęs lądował na podłodze, poduszce albo misiu. Młody po prostu nie był w stanie ugryźć niczego swoimi spuchniętymi dziąsłami.

Efekt kilkugodzinne amamowanie na przemian z płaczem, piskiem, krzykiem i - najgorszym z nich wszystkich - szlochem. Biadolenie, które się wydobywa z tych mlodych płucek nie da się przyrównać do niczego, ale mam wrażenie, że rozpuściłoby nawet kamień, w który wbito Excalibur. I ja to miałem wytrzymać...


Najgorszym elementem takiego kryzysu jest jednak niemożność odreagowania. Trzeba więc zacisnąć zęby - może nawet zgrzytnąć nimi, skoro się je ma (w odróżnieniu od Młodego) i przeczekać.


Weekend był wyjątkowo krótki, ale Młody chyba trochę odpoczął. W poniedziałek z samego rana zaczął swoje amamownie na nowo. Ząbki jeszcze nie wyszły, więc pierwsze co zrobiłem to wziąłem głęboki wdech i uzbroiłem się, po starte zęby, w cierpliwość.

Pudełko z plasterkami wylądowało obok misia,a ja wziąłem się za zmywanie. Po chwili, może dwóch, usłyszałem:

tata... tata...

a kiedy odwróciłem się w stronę łóżeczka zobaczyłem jak uśmiechnięty Młody podaje mi w wyciągnietej ręce pudełko i mówi:

tatad'am

co najwyraźniej oznaczało: "Tato, daj am".


Później tego dnia wziąłem Młodego na ręce. Z głośników leciało "Walk this way" Aerosmith i kiedy zaczęliśmy z Młodym improwizować jakiś taniec, Młody śmiał się do rozpuku, a ja przez chwilę czułem się jak Travolta z Mikeyem w "I kto to mówi...".

Dla takich chwil mogę zgrzytać zębami przez tydzień...

7.9.11

Nieżytek...

Przebywamy z Młodym w domu głównie z wyboru - patrząc na deszczowe niebo za oknem. Ale przebywamy też trochę z konieczności (patrząc na szczątkowe słońce), ponieważ obaj nieco przeciekamy w labionasalnej części twarzoczaszki...

...mamy katar.

Ukochana Mama Młodego (Umm...?) spędza swoje zawodowe przedpołudnia, jako służba zdrowia. Posiadanie takiej małżonki ma swoje - dość specyficzne - cechy. Z mojego punktu widzenia dość często dotyczą one - (ponownie) dość specyficznej - terminologii. Otóż i przykłady:

- kiedy po spacerze zauważyłem na skórze Młodego zaczerwienienie - najwyraźniej coś mu wyskoczyło, okazało się, że owszem, ale nie...
to znaczy owszem coś (ale spowodowało), ale nie wyskoczyło (tylko reakcję alergiczną).

W zależności od okoliczności "coś wyskoczyło" może się okazać również "zmianą skórną".


- kiedy rano Ukochana wychodzi do pracy, Młody siąka noskiem i przecieka z oczu, popiskując i pojękując dość głośno. Kiedy więc powiedziałem - po jej powrocie - że dziecię nasze płacze z tęsknoty, dowiedziałem się, że owszem, ale nie...
to znaczy owszem płacze, ale nie z tęsknoty tylko z powodu "lęków separacyjnych".


A my?
Aktualnie przebywamy z Młodym w domu... głównie z powodu kataru... no... z powodu nieżytu (to ja) oraz nieżytku (to Młody) górnych dróg oddechowych.

2.9.11

Kura Domowego Rozterki wszelakie.

Są chwile, kiedy siedzimy z Młodym i przez jakiś czas zajmujemy się typowo domowymi zajęciami. Kruszymy płatkami na dywan, brudzimy palcami ściany, wylewamy soczek na prześcieradło, wieszamy pranie, wstawiamy następne, zmywamy po wczorajszym obiadku, żeby było w czym podać obiadek dzisiejszy, odkurzamy, krzyczymy na pusty kubek (bo jest pusty) i wiele wiele innych...

W takich właśnie chwilach przyznaję sam przed sobą, że w ramach przedpołudniowego etatu jestem kurem domowym i nie mam zamiaru z tym walczyć, bo to w niczym nie pomoże. Pozostaje mi więc zaakceptować ten fakt i ...

...zacząć się w tym kierunku rozwijać.

Jak pomyślałem, tak zrobiłem. To znaczy zacząłem tak robić, bo - prawdę mówiąc - nie bardzo wiedziałem od czego zacząć, a Młody też jakoś nie chciał podpowiedzieć, bo stwierdził, że on jeszcze nie bardzo ma doświadczenie, a poza tym pora zajrzeć w pieluchę i w ogóle to am... am... am...

co mi przypomina. Kiedy on zaczyna z tym swoim am... am... am... strasznie mi przypomina kota Simona. Podobnie rosnące natężenie intensywności i zniecierpliwienia. Przeraża mnie myśl, co się stanie, kiedy Młody osiągnie etap, w którym kot użył pałki do baseballa. Na wszelki wypadek staram się więc zapobiegać odpowiednio wcześniej.

Kiedy jednak zasnął (Młody, a nie kot) udało mi się jednak zerknąć na to i owo na portalach kurodomowych. Wyszło na to, że następnym etapem powinno być zamieszczenie zdjęcia Młodego w sieci ze słodko brzmiącym podpisem "mój facet"...



...i jakoś tak nie mogę...

18.8.11

Przegląd techniczny... - rozmowy bez słów przeprowadzone.

Młody podraczkował dziś do mnie, złapał za łydkę, ostrożnie się uniósł i spojrzał wymownie...

- Ojcze - rzekł(by) - myślę, że pora najwyższa... czy zechciałbyś zajrzeć pod maskę? Obawiam się, że mam nieważny przegląd techniczny.

- Synu - padła(by) z ust moich odpowiedź - czy coś się dzieje poważnego? - Choć czułem w powietrzu, że ten mały pojazd zaczyna zanieczyszczać środowisko.

-Myślę, że to będzie dłuższa wizyta.

- Uszczelki przeciekają?

- Uszczelki to najmniejszy problem... Gaźnik jest cały zasmarowany...

- Cóż... bez wizyty w warsztacie się nie obędzie.

10.8.11

Kogucik... i pierwszy ząbek

Młody za młodu - czyli nie aż tak dawno - zwykł wydawać dość pocieszne odgłosy kiedy na moment odrywał się od matczynego dystrybutorka, by zaczerpnąć powietrza. Odgłosy były o tyle pocieszne, co zaskakujące. Za każdym razem powodując uśmiech na naszych twarzach. I tak powstał "Kogucik".

Kogucik pakuje do dzióbka prawie każde jedzenie. Ów dzióbek się zamyka na łyżeczce, a następnie bezzębne dziąsła dokładnie przeżuwają posiłek. Muszę przyznać, że to fascynujący widok. To wciąż jakby patrzeć na kosmitę i dostrzegać, że czynności tak oczywiste są przez niego jednocześnie naturalne i celebrowane. Kątem oka przy obiedzie zauważyłem, że i Kogucik przygląda się nam i najwyraźniej wyciąga właściwe wnioski.

Takie bezzębne przeżuwanie jednak ma swoje techniczne ograniczenia. Ryżu na przykład Kogucik nie trawi. Nie pytajcie skąd wiem - nie będę musiał Wam odpowiadać.

Sytuacja powoli jednak zaczyna się zmieniać. Podczas karmienia zauważyliśmy, że po zamknięciu dzióbka wyciągana zeń łyżeczka zaczęła delikatnie zgrzytać. Po kilku podejściach Małżonka postanowiła sprawdzić na własnej skórze i następną porcję ziemniaczków Pociecha dostała "na palcu".
Wyraz twarzy Małżonki był czymś niejednoznacznym pomiędzy "auć", a "hurra", kiedy wyciągała palec z okrzykiem "przebił się...!!!", a potem "Jest pierwszy ząbek!!" i jeszcze później - wskazując na mnie palcem - "kupujesz mi sukienkę".

Nic dziwnego, że tatusiowie się boją ząbkowania, a kobiety wypatrują ząbków, jak gwiazdki w Wigilię. Spodziewałem się wprawdzie bolesnego przeżycia, ale na to chyba nie byłem przygotowany...

22.7.11

Yoda Gaworzy

Chcieć, czy nie... w ciągu dnia nadchodzi taki mooment kiedy trzeba Młodego nakarmić. Moment taki jest często sygnalizowany w dość stanowczy sposób, kiedy to Młody staje przy barierce łóżeczka, przy pianinku, albo w foteliku wypluwa nonszalancko gryzioną przed chwilą zabawkę i patrząc na stojące na blacie naczynia rozpoczyna głośne:

"mmaammaammaammaammaammaamm"


Co prawdopodobnie oznacza:

Gdzie jest moje jedzenie?



Innym momentem, który niezawodnie przychodzi w ciągu dnia, jest kąpiel, a po kąpieli suszenie. Kiedy się już Młody wychlapie i wypluska (a razem z nim cała łazienka), jest wyjmowany z wanny i i zawijany w ręcznik. Po zakończeniu zawijania dość częśto wygląda jak mistrz Yoda.

Zupełnie bezwolnie zacząłem się zastanawiać - w jaki sposób zacząłby wołać o jedzenie Mały Yoda.
Wyobrazilem sobie Młodego w habitku mówiącego:

Jedzenie moje gdzie jest?

I zacząłem sobie to od razu tłumaczyć na język potomczy...


Poczułem się nieco zaskoczony, gdy wyszło mi:

"mmaammaammaammaammaammaamm"

14.7.11

Deglutyzator cz.II

Patrzę na wczorajszy wpis i dochodzę do słusznego (i potwierdzonego słowami Ukochanej) wniosku, że podczas końcowych akapitów pisałem już przez sen.

Cóż. Młody miał wczoraj swoją małą rocznicę, w związku z czym należało mu się trochę więcej atrakcji, a mi - kiedy on już zasnął - zbrakło już sił... najwyraźniej.

A to dopiero początek.


Deglutyzator - jak nazwa wskazuje, to mały, obsługiwany płucnie, odkurzacz do wyciągania gl...
hmm...

do udrażniania górnych dróg oddechowych. Sam mechanizm, mimo posiadanych zabezpieczeń i filtrów, dość brutalnie jednak wpływa na moją wyobraźnię i jeśli nie muszę, nie uciekam się do tej ostateczności.

Wyglądało na to, że teraz jednak będę musiał skorzystać z deglutyzatora. Aby się do tego należycie przygotować psychicznie (i oddechowo) wyszedłem na chwilę na balkon. Młody - czuwając nade mną, oczeywiście towarzyszył mi w przygotowaniach. I tu stał się jeden z małych rodzinnych cudów.

Zaraz po wyjściu na balkonowe słonko moja Pociecha zmrużyła oczy i kichnęła dwukrotnie, co skutecznie wyeliminowało nasz problem.

A teraz - jako, że jest wciąż wcześnie i wydaję się sobie wypoczęty - wracam do towarzyszenia Młodemu - będziemy wrzucać klocuszki do garnuszka.


I nie... to nie jest metafora na nocnik.

13.7.11

Deglutyzator...

Na początek odrobina arytmetyki...

- Zabawki, którymi Twoje dziecko bawi się przez dwadzieścia minut, Ty sprzątasz przez godzinę,
- Jedna butelka soku oznacza przynajmniej trzy zmiany pieluchy.
- Płacz Twojego dziecka, na który zareagujesz w ciągu pietnastu sekund, da się wyciszyć w ciągu minuty.
- Na płacz Twojego dziecka, na który nie zareagujesz w ciągu pietnastu sekund, musisz poświęcić ok 25- 45 minut.
- W czasie, w którym Ty podnosisz się z sofy Twoje dziecko zdąży się podnieść i przemaszerować ponad połowę drogi do kuchni...
- W czasie, w którym czytałeś/łaś poprzednie punkty, Twoje dziecko... ech... lepiej sprawdź osobiście.


A teraz o deglutyzatorze.

Kiedy dowiedziałem się, że będę ojcem wyobraźnia zaczęła mi podsuwać najrozmaitsze obrazy. Większość z nich dotyczyła problemów związanych z dojrzewaniem potomstwa. Dziś jednak rzeczywistość zaskoczyła mnie po raz kolejny.

Wierzę wprawdzie, że mały przedstawiciel człowiekowatych rozwija się szybciej, niż starszy egzemplarz tej samej klasy adaptuje się do warunków bieżących (o ile zmęczenie tacierzyńskim nie zmoże mnie zupełnie, jeszcze wrócę do tematu), ale moje zaskoczenie było aż tak olbrzymie.

Młody rozwija się dobrze i przepisowo i absolutnie bezproblemowo. Kiedy więc podniosłem pociechę do góry, by tradycyjnie wgryźć się w brzuszek i spojrzałem do góry... zauważyłem podejrzaną substancję w dziurce od nosa. Postanowiłem działać bezzwłocznie.

Razem z Młodym wybraliśmy się do łazienki, gdzie posadziwszy go na blacie, delikatnie przycisnąłem wolną dziurkę i własną twarzą pokazałem jak powinien dmuchać.

Skończyło się rozbawieniem pociechy i o dalszych próbach nie mogło być mowy.

Pozostał deglutyzator - diabelskie narzędzie, którego stożkowaty koniec podłącza się do pociechy, a jego drugi koniec ... jego drugi koniec to wężyk z czerwonym ustnikiem...


Wydawało mi się, że powinienem się szkolić w wyciąganiu...informacjI, A TU TAKA NIESPODZIANKA

7.7.11

Tatuś - kura domowa

Nie chcę zabrzmieć seksistowsko, ale dzisiejszy dzień doprowadził mnie do niespodziewanego wniosku.

Sytuacja codzienna:

Siedzimy z Młodym i urządzamy sobie męskie przedpołudnia jak zawsze od poniedziałku do piątku, kiedy to ja "pracuję z domu", a on dokonuje szeroko pojętego "dojrzewania". Oznacza to zazwyczaj, że kiedy nie śpi zajmuje mój czas w 110% i wtedy oczywiście turlamy się po dywanie, czołgamy za piłką, dużo pijemy (soków i herbaty), przekrzykujemy się wzajemnie losowo wybranymi sylabami i zacieśniamy naszą męsko-męską przodkopotomczą więź.

Gdy Młody zaśnie mógłbym popracować, ale wtedy jestem zajęty usuwaniem klocków, piłek, miśków, ciuchć, małpek, grzechotek, niezwykle nawilżonych smoczkow oraz wszelkich innych przeszkadzajek, które leżąc beztrosko na podłodze mogłyby mnie wywrócić właśnie wtedy, gdy będę niósł swoją (zimną od godziny) pierwszą poranną kawę do komputera.

Kiedy już więc uporam się z usuwaniem przeszkód i z życiodajnym trunkiem usiądę sobie na chwilę, Młody najcęściej przypomina sobie, że tak naprawdę nie chce mu się spać, ale za to ma jeszcze wiele kątów w mieszkaniu do sprawdzenia, bo na pewno w którymś z nich zostawił najmniejszego misia - tego bez brzuszka.

Sprawdzamy więc kąty...


Po wiekach wypraw i poszukiwań wraca do domu Ukochana. Szczęśliwy, że teraz przejmie ode mnie obowiązki opiekunki, siadam do komputera i pociągam z filiżanki pierwszy łyk kawy. Ku swojemu zdumieniu stwierdzam, że zimna budzi do życia jeszcze bardziej niż gorąca - pewnie dlatego, że wykręcenie szczęki boli - i właśnie wtedy słyszę Ukochaną: możesz go wziąć na chwilę, bo ja muszę...

Mogę trochę przesadzić, ale rzeczona kwestia powtarza się mniej więcej co 20 - 25 minut. Kocham Młodego, więc z rozkoszą przymykam ekran razem z czekającym na nim zleceniem …na wczoraj" i przejmuję Młodego "na chwilę"...

Kiedy wieczorem jemy kolację Ukochana pyta: jak to jest, że Wy siedzicie w domu rano i nic nie jesteście w stanie zrobić, a ja wracam z pracy, zajmuję się dzieckiem, karmię, sprzątam, gotuję, jem i...

... i zacząłem myśleć...

... i nie wiem co odpowiedzieć, więc przytakuję.

Później, dużo później, kiedy obie kochane przeszkadzajki poszły już spać doszedłem do wniosku, że najwyraźniej faceci są trochę mniej przystosowani do wielozadaniowości niż kobiety...

25.6.11

Godzina jak minuta. Tydzień jak wieczność.

Dziś przekonałem się jak wielki wkład ma Młody w moje pojmowanie Szczególnej Teorii Względności.
Jest to teoria Szczególna wybitnie, gdyż dotyczy względności czasu spędzonego z Młodym oraz czasu z nim nie spędzonym.
Oczywiście potomstwo potrafi być męczące i nie zamierzam tego ukrywać. Dość powiedzieć, że wstępnie regularny blog zaczyna rozciągać swoją regularność do rozmiarów miesięcznika, bądź nawet kwartalnika. Ale Młody jest zajmujący...

Jest zajmujący i niesamowicie... niesamowity. Wszystkim jest zainteresowany i o wszystkim chce porozmawiać - najchętniej intensywnie owego czegoś dotykając, ciągnąc za to, ściskając, a w niektórych przypadkach również śliniąc. Czas mija wtedy dość szybko - zwłaszcza, jeśli na komputerze czekają ważne zadania z krótkim terminem wykonalności. Chwila rozpoczęta tuż po porannej kawie, a spędzona na wyjaśnianiu, dlaczego nie opłaca się gryźć sukulentów potrafi się skończyć tuż przed podwieczorkiem, kiedy na "tapecie" pojawiają się inne tematy.

Tak mija czas z Ciekawskim Młodym.

Czas bez Młodego mija zgoła inaczej. Zegarek nie tyka, godziny nie mijają, jest tylko cisza, bezruch i niczym nie rozproszona rozpaczliwa wizja odległego terminu powrotu. I tak - na przykład - przez siedem dni. Niby coś się dzieje, niby jacyś ludzie przechodzą i zaczepiają, ale to wszystko pełznie i ślimaczy się niemiłosiernie.

Kiedy w końcu wracam do domu drzwi otwiera Młody - bo akurat wyprowadza dziadka na spacer (jeden i drugi nauczyli się wspólnych spacerów). Macha ręką, klaszcze, uśmiecha i pędzi dalej poznawać świat. Stojąc w progu i psychicznie moknąc w deszczu bezsilności. Ta Zołza ewolucja znowu wywinęła mi numer i przyszła za moimi plecami. Znów coś przegapiłem...


Przedwczoraj siedziałem i myślałem jak czas biegnie z Młodym w pobliżu i bez niego. Młody podszedł i usiadł mi na kolanach. Popatrzył na ekran, jakby chciał przeczytać, co napisałem, po czym odwrócił się do mnie i spojrzał.

Wielki błękit zdawał się mówić - gdyby mnie ktoś pytał, to mi to wygląda na miłość... ale ja też Cię kocham tato...

18.3.11

Kupa mnie obchodzi...

Jednym z kolejnych zjawisk pojawiających się w zachowaniu świeżo upieczonych rodziców to zaprzestanie traktowania kupy, jako tematu tabu. Zwłaszcza, jeśli junior nie krępuje się i produkuje "temat do rozmów" z wzrastającą częstotliwością. Na porządku dziennym są więc wtedy pytania w stylu: "czy już?", "czy się napracował?","a czy potem się uspokoił?", czy nawet o inne niewspominalne walory...

Nagle się okazuje, że jest to zupełnie normalne i na tyle powszechne, że nie zwraca się uwagi na zdziwione spojrzenia starszej pani w autobusie, która "wcale nie podsłuchuje" tej rozmowy przez komórkę, a wszyscy bliżsi i dalsi znajomi bezwiednie dają się wciągnąć w ten - było nie było gówniany - temat. Dopiero jakiś czas później na osobności powiedzą - "czy ja naprawdę musiałem tego słuchać?

4.1.11

Czy Kubuś jest zajebisty? - Is Pooh effing awesome

Z cyklu rozmów jeszcze nie przeprowadzonych:

Młody od rana był wokalnie aktywny. Nie pozostawało mi więc nic innego jak przeprowadzenie z nim jednej z tych "rozmów-ojca-z-synem". Kiedy jednak tylko otworzyłem usta do pierwszego zdania, Młody zmienił nastawienie i z rozmownego zmienił sie w czarusia. Na swoim biednym Ojcu zaczął ćwiczyć zniewalającą potęgę bezzębnego uśmiechu.
- jesteś zajebisty - mruknąłem pod nosem widząc roześmiane oczy i mając nadzieję, że mnie nie usłyszy. Przeliczyłem się.
- Tato - a co to znaczy zajebisty?
- To jest ktoś taki... taki... taki niesamowicie niesamowity jak Ty
- Ahm - odmruknał Młody i już widziałem, że zabiera się do nastęnego pytania. Przyszła pora na kontrofensywę:
- To może przeczytam Ci bajkę?
- Chętnie Tato - a czy to może być Kubuś Puchatek?
- Świetny wybór synku.
- Tato - a czy Kubuś Puchatek też jest zajebisty?



Unspoken... yet

The Young One was extremely active, in a vocal way, all day. He left me with no choice, but to start one of those Father-to-a-Son conversations. But as soon as I opened my mouth the Young One changed his tactics and started to flash his gums in a overpowering smile.
- You're so effing awesome - I said to myself, hoping that he would not hear me.
I was wrong.
- What's "effing awesome, Dad?
- It's someone... someone... as amazingly amazing as You are, my son.
- Ah - he nodded, but I felt some more questions waiting in line, so I started to counterattack.
- How about some reading?
- Sure Dad, how about some Winnie the Pooh?
- Great choice, Son.
-Dad?... Is Winnie the Pooh effing awesome?