20.1.12

z małej chmurki wielka tęcza...

Na początku było tak, że fioletowy delfin nałykał się wody, którą potem wypluł wysoko w górę trafiając małą chmurkę w oko. Ta zaś pociemniała z gniewu i tak się w sobie zawzięła, że aż zaczęła przeciekać. Tony wody w nieustannej ulewie pozalewały wszystko, co miało pecha znaleźć się poniżej. Pecha miał również płynący beztrosko po niebie balon z gondolą. A może to gondola płynęła tam z balonem. Fakty są takie, że jedno i drugie zostało całkowicie zalane. Ponieważ jednak chmurka była ulewna, a gondola niewielka, woda zaczęła się przelewać i w ten sposób dostała się również do kapelusza wielkiego Kraba, który zaczął kręcić z tego wszystkiego nosem i wywracać wyłupiaste ślepia. Woda spływała wszędzie, na gwiazdy, na tęczę i na jakieś małe żyjątko...

... i chlup.


Jejku - kąpielowe zabawki mojego syna naprawdę rozwijają wyobraźnię.

11.1.12

...dlaczego on płacze.

- ...żono - zapytałem kiedyś zaspanym głosem unosząc głowę z ciepłej "północnej" poduszki - dlaczego on tak płacze?
- nie wiem, mężu - odparła głosem równie zaspanym, choć głowy nie podniosła - może brzuszek go boli, bo coś zjadł, a może to ząbki.
- ząbki? znowu? - dopytywałem nie do końca przytomnie. - przecież niedawno mu urosły. Na pewno nie zdążyły się zużyć - dodałem, chcąc zabrzmieć tak, jakbym wiedział o czym mówię.
- A tobie trzy wystarczą? - Spojrzała na mnie i wstała nakarmić Młodego. Zaległa cisza, więc odpłynąłem z powrotem na poduszkę.

Rano, następnego dnia, przypomniała mi tę rozmowę z uśmiechem nieschodzącym z jej twarzy. No tak palnąłem głupstwo...


Od tej rozmowy minęło już trochę czasu - Młody nabawił się jeszcze kilku ząbków i nauczył się chodzić. Już pierwszego dnia "na dwóch nogach" przespacerował dystans niemal maratoński włączając w to kilkanaście rundek po schodach. Padł więc wieczorem, jak mucha.

I szczerze mówiąc - po całym dniu ganiania za nim - my również.

Nie minęło jednak nawet pół nocy, kiedy rozległy się pierwsze popłakiwania...

Czujni rodzice od razu byli obudzeni - co nie znaczy, że przytomni...
- znowu ząbki? - zapytałem tym razem bez komentarza.
- chyba nie, dziąsła nie wyglądały na spuchnięte - odparła rzeczowo.
- brzuszek? co on dziś jadł? - dociekałem.
- chyba nie... poza tym była przedkąpielowa kakastrofa, więc chyba nie... - dodała już mniej pewnie.
- ech... - westchnąłem i dodałem - w końcu biegał cały dzień, więc pewnie to to?
- ...? - znak zapytania uniósł się nad kołdrą.
- zakwasy... to na pewno zakwasy - odpowiedziałem. - on jeszcze nie wie co to jest, a jak go boli to płacze - dodałem i rozwiązując w ten sposób tajemnicę powróciłem głową na poduszkę.
- ...


Rano żona znów chodziła dziwnie szeroko uśmiechnięta...

4.1.12

Babcia dzwoni...

Kiedy byłem odpowiednio młodszy musiałem mocno się napracować, by uzyskać choćby najmniejszą niezależność od swoich rodziców. Nie powiem - było ciężko, a nawet bardzo ciężko. Każdy drobny bastion, ba... okop samodzielności musiałem zdobywać w drodze długotrwałej batalii.

Na koniec i tak słyszałem: "Będziesz miał swoje dzieci, to zobaczysz..." No to widzę...

Młody nie potrafi jeszcze świadomie złożyć sylab w powszechnie pojmowalny komunikat, ale już podejmuje pierwsze kroki, by przeforsować swoje własne zasady. Jest w tym na tyle efektywny, że czasem sam mam ochotę przedstawić mu wspomnianą wcześniej rodzinną mądrość.

Widać dorosłem, by zrozumieć swoich rodziców... jako rodziców. Zrozumienie ich, jako dziadków, zaczęło przedstawiać nowe wyzwania.

Weźmy taką mamę/babcię na przykład - czyli mamę (moja czy połowicy jest w tym momencie zupełnie - podkreślam ZUPEŁNIE - bez znaczenia), która z momentem zaistnienia Młodego, została babcią i najwyraźniej jej się tu i ówdzie "rzuciło"...

Nie ukrywam, że i ja co nieco zwariowałem jestem w stanie zrozumieć słowa (czy raczej komendy) "pokaż jak klaszczesz..., a zaśpiewaj coś..., a zatańcz" powtarzane do znudzenia, kiedy tylko dziecko pojawi się w babcinej chatce.

Problem z moim zrozumieniem pojawia się w momencie, kiedy wracamy do domu i dzwoni telefon - od babć.

Za każdym razem dialog się powtarza - policz do tylu, a co robisz, a czy byłeś na spacerku, a zaśpiewaj... - w tym momencie Potomek już dawno wydaje się nie zainteresowany rozmową, a jedynie ledwo reaguje na głos wydobywający się z głośnika - czasem spojrzy tylko wzrokiem mówiącym: "ja nawet jeszcze nie mówię, to co mam zaśpiewać..."

Tak trwa dialog Babci (tej czy tamtej) z ciszą. Trwa z zatrważającą - codzienną - regularnością

I kiedy już wydaje mi się, że druga strona da już za wygraną, przychodzi najciekawsze:

"A pokaż babci, jak tańczysz..." i w tym momencie mina moja i Młodego należą zapewne do kategorii bezcennych. On nie może, a ja nie mam odwagi zapytać w jaki sposób babcia ma zamiar zobaczyć to przez telefon...

Chwilę skonsternowanej ciszy przerywa znów głośnik: co on robi?


Domyślam się, że kiedy sam zostanę dziadkiem "telefony" będą wyglądały zupełnie inaczej, ale nie wiem, czy to zrozumiem.