25.6.13

Kula wcale nie hula

Postanowiłem, że dziś jednak nie będzie miło.

Mija nam właśnie drugi tydzień rodzinnego urlopu. Jako tatuś, który "jest zawsze w pobliżu", cierpię oczywiście z powodu przeniesienia całkowitej uwagi na Ukochaną. Ale to się da znieść. To trzeba znieść.

Są jeszcze rodzinne atrakcje, których można w czasie takiego urlopu zażywać - wydawać by się mogło - do woli. Ale z wszelkimi planami trzeba być ostrożnym i elastycznym. Jeśli Centrum Nauki Kopernik powiedziało, że mają full i trzeba poczekać, to jeszcze nie oznacza końca świata. Poszliśmy więc w trójkę do podziemi BUW-u. Podobno mają tam ciekawy plac zabaw.

Może miałem naprawdę kiepski dzień. Może to pogoda, albo dłuuugie kolejki w CNK, ale zejście do podziemi Biblioteki Uniwersyteckiej rozczarowało mnie już od pierwszego stopnia.
Przede wszystkim po "galerii" umieszczonej w takim budynku spodziewałem się czegoś zdecydowanie  bardziej kulturalnego, niż serwis Apple, Bikeshop, czy sklep z ceramiką. Ale przejdźmy już do placu zabaw.

W kompleksie HulaKula są dwa place zabaw. My mieliśmy pecha - nie bójmy się użyć tego słowa - odwiedzić plac dla dzieci młodszych.

Pierwsze rozczarowanie - to opłata - spodziewałem się, że jakaś będzie, ale 20 złotych wydaje mi się, za duże choćby z tego względu, że wewnątrz znajdowały dodatkowe "atrakcje" - każda za osobne 2 złote. Zaś sam "system" (tak zostało to określone w ośrodku) sprawiał wrażenie wprawdzie rozbudowanego, ale zakupionego od podróżnego lunaparku.

Pani siedząca przy biurku zdawała się zajmować się tylko rozmawiać przez telefon i sprawdzać bileciki. Kiedy mała dziewczynka podeszła do bramki, by następnie wyjść sobie w czarną dal, Pani rozejrzała się, coś powiedziała, a potem znów rozejrzała - tym razem błagalnym wzrokiem szukając rodziców. W końcu jednak wysupłała się z krzesła i przymknęła bramkę.

I jeszcze: sztuczne światło (choć to akurat jest najtrudniejsze do obejścia w podziemiach, a i dzieciom nie przeszkadzało) i muzyka, która moim zdaniem była zbyt dorosła, jak na plac zabaw dla małych dzieci. Szczególnie w przypadku polskich wykonawców, śpiewających o polskiej rzeczywistości.

Raczej nieprędko się tam wybierzemy ponownie.

12.6.13

Wakacje i cicho w domu.

Opieka nad dzieckiem w domu to często zajęcie na 150% uwagi, etatu i zajętości własnego czasu. Jestem pewien, że wielu z Was nie trzeba o tym przekonywać. Najgorsze wtedy jest to uczucie, że czasem ten wysiłek doprowadza nas na skraj wytrzymałości i do czarnych myśli. Na końcu języka drapie i kłuje niewykrzyczane "Mam dość! - nic nie mogę zrobić, ani odpocząć, ani popracować; nie mogę pozmywać, ani pozamiatać; nie mogę się wziąć za książkę, ani odpocząć... po prostu dość!"

I nie można się doczekać, kiedy dziecko dorośnie i dojrzeje do przejęcia kilku domowych obowiązków.

Tymczasem dziecko faktycznie dorasta - jeszcze nie dość, by zająć się pomocą przy zmywaniu, ale wystarczająco by pojechać do dziadków na wakacje.

W domu już trzeci dzień jest cicho...

tak cicho, że aż nie można się skupić. Cała dotychczasowa organizacja dnia, wzięła w łeb, bo okazało się, że każde działanie było przystosowane do pracy pod presją przeszkadzajki. Teraz wszystkie uniki z gorącą patelnią i nagłe obracanie się do skradającego się dziecka (którego tam nie ma) wyglądają jak choreografia tańca na parę... bez pary.

Gorzej.

Zdążyłem się nauczyć, że kiedy Młody jest w domu i nie słyszę go od pięciu sekund to już muszę pędzić do jego pokoju. Akurat pięć sekund to wystarczający czas, by dał radę wdrapać się na parapet i rozpocząć dalszy spacer.

Skoro więc teraz ciche pięciosekundowki trafiają się namiętnie, walczę z odruchem biegu do pokoju.

Tydzień, do którego z Ukochaną przygotowywaliśmy się bardzo solidnie i z przerażeniem wyczekiwaliśmy reakcji Młodego, jest już niemal na półmetku. Wychodzi na to, że jednak tym razem, to my mamy lęki separacyjne, bo dziecko nawet do nas nie dzwoni...