20.9.11

Kryzys i John Travolta

To był ciężki tydzień. Bez owijania w pieluchy powiem, że kryzysowy.

Ząbkowanie samo w sobie powinno być prawnie zakazane - przynajmniej w określonej intensywności, a tymczasem Młody zafundował sobie komplet jedynek i dwójek na raz. Nie... nie płacze, jeśli o to chodzi. Przezorni rodzice zadbali o to odpowiednio wcześnie - w końcu chcieli spać spokojniej. I na śnie się chyba skończyło.
Problem zaczyna się jednak wraz z poranną pobudką, a dokładniej kiedy ciepłe mleczko razem z dystry... razem z Małżonką wyszło do pracy.
Młody rozpoczął swój poranny rytuał polegający na am amowaniu - czyli domaganiu się podania nowej porcji posiłku.

Dygresja:
Z całym szacunkiem dla mojej pociechy, ale mam wrażenie, że on mnie testuje. Nie może być głodny przez 24 godziny na dobę, zwłaszcza zaraz po odstawieniu od... no wiecie - od Małżonki. Młody na pewno sprawdza jak szybko potrafię się poruszać w kuchni i jak dobra jest moja znajomość topografii surowców. Ale wracając...


Młody zaczyna swoje amam jak tylko usłyszy zgrzyt klucza w drzwiach. Na ogół udaje się go "przyciszyć" na chwilę, umieszczając go w małej, zamkniętej przestrzeni razem z małym pudełeczkiem wypełnionym plasterkami rozmaitego amam. Oczywiście względny spokój trwa tylko do czasu gdy pudełko zostanie opróżnione i może ze dwie nanosekundy dłużej. Krótko, ale pozwala mi to przynajmniej odgruzować zlew i dokopać się do miski, obieraka do warzyw i talerzyka... wszystko po to, by móc przygotować następną porcję amam.

W ostatnim tygodniu jednak było inaczej. Młody wołał amam i dostawał je zgodnie z planem codziennie rano, ale "przyciszenie" nie następowało. Każdy kęs lądował na podłodze, poduszce albo misiu. Młody po prostu nie był w stanie ugryźć niczego swoimi spuchniętymi dziąsłami.

Efekt kilkugodzinne amamowanie na przemian z płaczem, piskiem, krzykiem i - najgorszym z nich wszystkich - szlochem. Biadolenie, które się wydobywa z tych mlodych płucek nie da się przyrównać do niczego, ale mam wrażenie, że rozpuściłoby nawet kamień, w który wbito Excalibur. I ja to miałem wytrzymać...


Najgorszym elementem takiego kryzysu jest jednak niemożność odreagowania. Trzeba więc zacisnąć zęby - może nawet zgrzytnąć nimi, skoro się je ma (w odróżnieniu od Młodego) i przeczekać.


Weekend był wyjątkowo krótki, ale Młody chyba trochę odpoczął. W poniedziałek z samego rana zaczął swoje amamownie na nowo. Ząbki jeszcze nie wyszły, więc pierwsze co zrobiłem to wziąłem głęboki wdech i uzbroiłem się, po starte zęby, w cierpliwość.

Pudełko z plasterkami wylądowało obok misia,a ja wziąłem się za zmywanie. Po chwili, może dwóch, usłyszałem:

tata... tata...

a kiedy odwróciłem się w stronę łóżeczka zobaczyłem jak uśmiechnięty Młody podaje mi w wyciągnietej ręce pudełko i mówi:

tatad'am

co najwyraźniej oznaczało: "Tato, daj am".


Później tego dnia wziąłem Młodego na ręce. Z głośników leciało "Walk this way" Aerosmith i kiedy zaczęliśmy z Młodym improwizować jakiś taniec, Młody śmiał się do rozpuku, a ja przez chwilę czułem się jak Travolta z Mikeyem w "I kto to mówi...".

Dla takich chwil mogę zgrzytać zębami przez tydzień...

7.9.11

Nieżytek...

Przebywamy z Młodym w domu głównie z wyboru - patrząc na deszczowe niebo za oknem. Ale przebywamy też trochę z konieczności (patrząc na szczątkowe słońce), ponieważ obaj nieco przeciekamy w labionasalnej części twarzoczaszki...

...mamy katar.

Ukochana Mama Młodego (Umm...?) spędza swoje zawodowe przedpołudnia, jako służba zdrowia. Posiadanie takiej małżonki ma swoje - dość specyficzne - cechy. Z mojego punktu widzenia dość często dotyczą one - (ponownie) dość specyficznej - terminologii. Otóż i przykłady:

- kiedy po spacerze zauważyłem na skórze Młodego zaczerwienienie - najwyraźniej coś mu wyskoczyło, okazało się, że owszem, ale nie...
to znaczy owszem coś (ale spowodowało), ale nie wyskoczyło (tylko reakcję alergiczną).

W zależności od okoliczności "coś wyskoczyło" może się okazać również "zmianą skórną".


- kiedy rano Ukochana wychodzi do pracy, Młody siąka noskiem i przecieka z oczu, popiskując i pojękując dość głośno. Kiedy więc powiedziałem - po jej powrocie - że dziecię nasze płacze z tęsknoty, dowiedziałem się, że owszem, ale nie...
to znaczy owszem płacze, ale nie z tęsknoty tylko z powodu "lęków separacyjnych".


A my?
Aktualnie przebywamy z Młodym w domu... głównie z powodu kataru... no... z powodu nieżytu (to ja) oraz nieżytku (to Młody) górnych dróg oddechowych.

2.9.11

Kura Domowego Rozterki wszelakie.

Są chwile, kiedy siedzimy z Młodym i przez jakiś czas zajmujemy się typowo domowymi zajęciami. Kruszymy płatkami na dywan, brudzimy palcami ściany, wylewamy soczek na prześcieradło, wieszamy pranie, wstawiamy następne, zmywamy po wczorajszym obiadku, żeby było w czym podać obiadek dzisiejszy, odkurzamy, krzyczymy na pusty kubek (bo jest pusty) i wiele wiele innych...

W takich właśnie chwilach przyznaję sam przed sobą, że w ramach przedpołudniowego etatu jestem kurem domowym i nie mam zamiaru z tym walczyć, bo to w niczym nie pomoże. Pozostaje mi więc zaakceptować ten fakt i ...

...zacząć się w tym kierunku rozwijać.

Jak pomyślałem, tak zrobiłem. To znaczy zacząłem tak robić, bo - prawdę mówiąc - nie bardzo wiedziałem od czego zacząć, a Młody też jakoś nie chciał podpowiedzieć, bo stwierdził, że on jeszcze nie bardzo ma doświadczenie, a poza tym pora zajrzeć w pieluchę i w ogóle to am... am... am...

co mi przypomina. Kiedy on zaczyna z tym swoim am... am... am... strasznie mi przypomina kota Simona. Podobnie rosnące natężenie intensywności i zniecierpliwienia. Przeraża mnie myśl, co się stanie, kiedy Młody osiągnie etap, w którym kot użył pałki do baseballa. Na wszelki wypadek staram się więc zapobiegać odpowiednio wcześniej.

Kiedy jednak zasnął (Młody, a nie kot) udało mi się jednak zerknąć na to i owo na portalach kurodomowych. Wyszło na to, że następnym etapem powinno być zamieszczenie zdjęcia Młodego w sieci ze słodko brzmiącym podpisem "mój facet"...



...i jakoś tak nie mogę...