Z każdym dniem coraz bardziej przekonuję się, że bycie Tatą-Nianią (na pełnym etacie) to zajęcie dla prawdziwych twardzieli. Nie próbujcie mnie przekonać, że jest inaczej.
Przede wszystkim - podczas takiej pracy należy się liczyć z bardzo dużym zmęczeniem materiału. Stare przysłowie mówi, że kropla drąży skałę. W przypadku młodego człowieka takich kropel jest całe mnóśtwo. Prędzej czy później pojawią się one po obu stronach...
Ale czynników jest tak naprawdę o wiele więcej. Wydawać by się mogło, że jako facet posiadający syna powinienem dokładać wszelkich starań, by pokazać potomkowi, jak być twardym, zdecydowanym, nieugiętym - innymi słowy - wzorem do naśladowania. Teoria jest zawsze taka idealna i lśniąca i łatwa w wypowiedzeniu. Z jej realizacją natomiast...
...bywa różnie. Młody skończył właśnie roczek...Wiąże się to ze zwiększoną ilością zabawek w salonie wraz z towarzyszącymi im decybelami. Nawet najsłodsze zabawki z najbardziej cukrowymi melodiami, pokazują swoją krwiożerczą naturę jeszcze w ciągu tygodnia po pierwszym uruchomieniu. "Krwiożerczość" jest tu oczywiście pewnego rodzaju metaforą, ponieważ te zabawki, tak naprawdę, bardziej przypominają zombie. Nie rzucają się do gardeł, nie rozszarpują wnętrzności, ale świdrują uszy z przerażającą wręcz konsekwencją wbijając się w mózg...
i nie ma przed nimi ucieczki. Ustawione nawet na opcję "cicho" potrafią przebić się przez wszelkie zabezpieczenia, stopery, czapki i miejski zgiełk. Jeszcze gorsze są te, które posiadają JEDYNIE opcję wyciszenia, bez pstryczka OFF. TO jest jakieś większe nieporozumienie, lub spisek. Tego rodzaju zabawki powinny być sprzedawane z baterią o żywotności tygodnia, i o standardzie, który umożliwiałby wymianę zasilania tylko na przedmieściu Ouagadougou w piątki między 7.30, a 7.35.
Wtedy mogłyby sprawiać radość również rodzicom.
No tak - i jeszcze jedno - opcja "stealth". W ciągu dnia zabawki są błyszczące kolorowe, przykuwają uwagę dziecka i nie pozwalają się nigdzie schować, bo wiecznie włączone żaróweczki, diody i lustereczka niechybnie zdradzą pozycję ukrycia.
Za to kiedy pociecha zaśnie, a ja siądę przy biurku i zapalonej lampce, by sobie odrobinę popracować, wtedy...
włącza się "stealth" - żadnych świateł, żadnego dźwięku, wszelkie błyszczące elementy wymatowione i najlepiej wymalowane na czarno - "Uwaga wszyscy - leżymy na dywanie, tyralierą, jak gdyby nigdy nic i udajemy, że nas tam nie ma, aż do ostatniej chwili..., zrozumiano?"
...gdzie "...aż do ostatniej chwili..." oznacza zazwyczaj moment, w którym, po skończonej pracy, kopię najmniejszym palcem w najcięższą zabawkę, a podskakując z bólu i szepcząc przekleństwa nadeptuję śródstopiem na najostrzejszy element innej zabawki.
Próbowałem z Młodym rozmawiać - "może spróbowałbyś trochę posprzątać po sobie, hm?"
Na co usłyszałem: Tato - mam roczek - czy mógłbyś, proszę, zdefiniować słowo "posprzątać"?"
A duże błękitne oczy wpatrują się badawczo moją twarz, jakby chciały czytać każde słowo niczym zapisane na komiksowej chmurce.
Teraz kończę pracę, zgaszę światło i...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz