To był jeden z tych piękniejszych dni w naszej rodzinie od czasu kiedy pojawił się Młody. Wiadomo - wraz z wielką miłością przychodzi wielka odpowiedzialność, a ta z kolei potrafi czasem znużyć, zmęczyć, a niekiedy również zirytować. Ale przecież pieluchy się same nie zmienią...
I tak przechodzimy do "pięknego dnia", w którym wszyscy domownicy ze zdumieniem i nadzieją obserwują poczynania Młodego. Ten zaś chodził sobie beztrosko, jak na niego przystało, po całym mieszkaniu. Podszedł do balkonu - akurat padał deszcz. Chociaż wszyscy wiedzieliśmy, że nie powinno to jeszcze na niego działać w ten sposób, to i tak zauważyliśmy, że nagle zaczął przestępować z nogi na nogę... Zupełnie jakby... niee... to przecież niemożliwe...
A jednak - najpierw pełznąc na czworakach, potem już na dwóch, ale za to idąc "po ścianie" Młody przeszedł do łazienki. W progu stanął i, przytupując stopą, spojrzał na nas wyczekująco, jakby chciał powiedzieć; "jestem zdolny i słodki, ale nie mam nawet metra wzrostu. Czy ktoś mógłby zapalić mi światło, czy mam sobie może radzić w ciemności?", po czym zniknął za drzwiami. Któreś z nas podniosło w oszołomieniu rękę i przełączyło włącznik światła. Usiedliśmy i nadstawiliśmy uszu. Przez chwilę słychać było stuknięcia i szuranie. Zaczęliśmy już się zastanawiać, czy nie powinniśmy pójść z pomocą...
... i wtedy rozległo się "dzyń dzyń" informujące, że nasz pierworodny właśnie skorzystał ze swojego nocnika. Rozpoczął się kolejny etap w życiu naszej pociechy. Wstaliśmy i rozpoczęliśmy owację klaszcząc aż do bólu dłoni. Z uśmiechami na twarzach i z bukietem kwiecistych gratulacji ruszyliśmy w stronę łazienki...
"Dzyń dzyń" rozległo się ponownie, lecz nie zatrzymało nas ani na chwilę.
Kolejne "dzyń dzyń" tylko trochę nas spowolniło.
Przy czwartym i piątym zaczęliśmy mieć pewne podejrzenia, a przy szóstym coś złapało mnie za kostkę.
Siódme "dzyń dzyń" brzmiało jak wysokotonowe "TITITI". Każde następne było głośniejsze i bardziej uporczywe. Coś mi się bardzo nie podobało... przecież Młody nie ma nocnika z "dzyńdzyniem"...
...wtedy zrozumiałem. A właściwie, to zrozumiałem, gdy Małżonka potrząsnęła jeszcze mocniej moją kostką, a nocnikowe "dzyń dzyń" stało się już całkowicie budzikowym "TITITI".
Postanowiłem jednak walczyć z rzeczywistością i tonem jak najbardziej zaskoczonym zapytałem o co chodzi.
- Młody już nakarmiony, ale jeszcze nie przebrany. Ja wychodzę do pracy...
...a pieluchy się same nie zmienią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz