Wspomnienia są bardzo ważnym elementem w relacjach rodzinnych. Być może nie przywiązujemy do nich wagi w chwili, gdy się właśnie zdarzają, ale po upływie dłuższego czasu nabierają tej szlachetności, która powoduje, że z przyjemnością do nich wracamy. Oczywiście, gdy wydarzenia z przyszłej przeszłości mają charakter negatywny, pozostają w pamięci zdecydowanie dłużej i intensywniej.
Te przyjemne muszą najczęściej nieco ciężej zapracować na swoją pozycję. Co nie zmienia faktu, że należy się starać takie wydarzenia prowokować.
Zimę mamy w tym roku w takiej, a nie innej jakości. Dla jasności: Tatuś-Bajarz nie miałby nic przeciwko, by wiosna wybuchła już radośnie i pożegnała zimę aż do grudnia. Póki jednak jeszcze mamy tę białą porę roku, grzechem będzie, gdy nie skorzystamy z jej dobrodziejstw. Dziś postanowiliśmy z Ukochaną zabrać Młodego na jego pierwsze w życiu łyżwy. Młodszy też się z nami wybrał, ale z racji preferowania pozycji horyzontalnej nie brał aktywnego udziału w zabawie. Plan był niemal perfekcyjnie przygotowany, a jego najsłabszą stroną był fakt, że Tatuś-Bajarz od ćwierć wieku nie jeździł na łyżwach.*
Z jedną ręką na bandzie, a drugą ciasno owiniętą wokół Młodego, Tatuś-Bajarz dał jednak radę pokonać kilka okrążeń. Co więcej - jemu samemu udało się pokonać jeden dystans bez trzymanki, co zaczęło nieźle rokować. I wtedy zaczęliśmy się już powoli zbierać do domu. Wiecie - to ten czas, kiedy najczęściej coś się musi przydarzyć.
Byliśmy więc już tylko kilka metrów od bramki i zejścia z lodowiska, gdy "fajt" najpierw zrobił Młody, a zaraz potem "fajt" zrobił również Tatuś-Bajarz. O ile jednak potomkowi po prostu rozjechały się nogi i na lodowisku najpierw klęknął, o tyle Tatuś-Bajarz... najzwyczajniej usiadł. Gorzej - usiadł na łyżwie synka, co mogło delikatnie wykręcić mu nogę. Było trochę śmiechu i krzyku, ale zaczęliśmy się powoli podnosić. Młody na nogę nie narzekał, a i Tatuś-Bajarz przez chwilę rozważał zrobienie jeszcze jednego kółka. Być może nawet by je zrobił, gdyby na nogawce spodni nie zauważył małej dziurki, wokół której powstała ciemna plama. Młody miał jednak dużo szczęścia, iż noga się nie skręciła, bo Tatuś-Bajarz jednak faktycznie usiadł na tej łyżwie. I teraz miał dziurkę w ... miejscu, które właśnie przestaje być szynką, a zaczyna być udem.
W domu Ukochana opatrzyła ranę i przykleiła plaster. Również Młody osłuchał i obadał Tatusia-Bajarze i przykleił następny plasterek - taki z pingwinami. Młodszy nic nie zrobił, ale ponieważ wcześniej użyczył swojej pieluchy do powstrzymania krwawienia, uznał, że może kontynuować - w miarę ciche tym razem - przebywanie w pozycji horyzontalnej.
I tu już prawie mógłbym skończyć opowieść. Ale Ukochana stwierdziła, że na jej oko, to wygląda nieco poważniej, i że tężca też nie można wykluczyć, więc zaleciła wyprawę do chirurga. Więc Tatuś-Bajarz posłuchał. Po niezbyt krótkim czasie spędzonym na SORze w jednym ze stołecznych szpitali, po konsultacji, podczas której Pan Doktor pochwalił profesjonalizm opatrunku z pingwinami i zalecił oszczędzać się przez jakiś czas oraz zmierzył "szkodę" (a była całkiem szkodliwa), Tatuś-Bajarz wrócił do domu, przez całą drogę rozmyślając, kiedy znów będzie mógł pójść z synem na łyżwy. I tak sobie myślał..., że choć blizną nie będzie się chwalił, to razem z Młodym będą mogli wrócić do tej przygody.
Ach... prawie zapomniałem - miało być jeszcze o tłuszczyku. No dobrze - Po pomiarze "szkody", którą wyliczył na około 5cm, Pan Doktor dodał: "na szczęście wszystko schowało się w tłuszczyku.
Tatuś-Bajarz faktycznie do postaci filigranowych nie należy i ze zbędnymi krągłościami stara się walczyć, ale w tej jednej chwili uznał, że tłuszczyk na właściwym miejscu nie jest taki zły.
*Dopiero po napisaniu i przeczytaniu tego zdania, zdałem sobie sprawę, jak dawno temu to było.
Facet, też może być kurą domową i dziecku różne bajki opowiadać. Zwłaszcza, jeśli dziecko również opowiada.
27.2.14
26.2.14
Rzeczywistości opierniczanie (chyba).
Dziś Tatuś-Bajarz opowie historię bardzo krótką. Jakkolwiek przyjemnie zrobiło się na sercu i w domu Tatusia-Bajarza po pojawieniu się Przesyłka, to nie zwiększyło to ilości wolnego czasu. Wręcz przeciwnie - zdecydowanie więcej chwilek trzeba teraz poświęcić na zdwojone opowiadanie bajek...
Ale przecież od tego właśnie jest Tatuś-Bajarz.
I tak opowiadanie bajek trwa w najlepsze i prawie zawsze podwójnie.
Oczywiście nie jest za łatwo. Młody, jako Starszy, nie zawsze chce słuchać bajek dla Młodszego. A Młodszy nie rozumie jeszcze bajek dla Młodego.
Młody wyjechał na ferie. Czy oznacza to więcej czasu? Nie sądzę. W tym miejscu pojawia się ten aspekt względności czasu, którym nawet Einstein się nie zajmował.*
A Młodszy - chwilowo pozbawiony wsparcia ze strony starszego brata - musi walczyć z rzeczywistością sam. Najwyraźniej nie jest zadowolony z postawy rzeczonej rzeczywistości, a swoje oburzenie wyraża głośno i dobitnie - oraz przeciągle. Gdybym miał to odnieść do standardów dorosłości, musiałbym powiedzieć, że Rzeczywistość jest przez niego opierniczana równiutko - od ubłoconych kaloszy, aż po buraczkowe uszy. I z powrotem.
Młody niebawem wraca. A Tatuś-Bajarz zastanawia się, co ciekawego z czasem stanie się tym razem.
* W rodzinach z więcej niż jednym potomkiem, gdy czasowo, lub trwale, zanika jeden z czynników czasochłonnych, pozostałe czynniki rozszerzają się tak, by wypełnić powstały niedobór. Ergo zajętość czasu równa się constans.
Ale przecież od tego właśnie jest Tatuś-Bajarz.
I tak opowiadanie bajek trwa w najlepsze i prawie zawsze podwójnie.
Oczywiście nie jest za łatwo. Młody, jako Starszy, nie zawsze chce słuchać bajek dla Młodszego. A Młodszy nie rozumie jeszcze bajek dla Młodego.
Młody wyjechał na ferie. Czy oznacza to więcej czasu? Nie sądzę. W tym miejscu pojawia się ten aspekt względności czasu, którym nawet Einstein się nie zajmował.*
A Młodszy - chwilowo pozbawiony wsparcia ze strony starszego brata - musi walczyć z rzeczywistością sam. Najwyraźniej nie jest zadowolony z postawy rzeczonej rzeczywistości, a swoje oburzenie wyraża głośno i dobitnie - oraz przeciągle. Gdybym miał to odnieść do standardów dorosłości, musiałbym powiedzieć, że Rzeczywistość jest przez niego opierniczana równiutko - od ubłoconych kaloszy, aż po buraczkowe uszy. I z powrotem.
Młody niebawem wraca. A Tatuś-Bajarz zastanawia się, co ciekawego z czasem stanie się tym razem.
* W rodzinach z więcej niż jednym potomkiem, gdy czasowo, lub trwale, zanika jeden z czynników czasochłonnych, pozostałe czynniki rozszerzają się tak, by wypełnić powstały niedobór. Ergo zajętość czasu równa się constans.
3.2.14
Psie kupy w kapturku...
Tatuś-Bajarz, jak już zapewne było wspomniane, pracuje słowem. A ze słowem jest tak, że trzeba na nie uważać, bo użyte nieostrożnie może zaszkodzić.
Słowo używane często wzbogaca słownictwo w szereg rozwiązań na niemal każdą okazję - od pochwał, przez opinię o pogodzie aż do inwektyw. Trzeba więc się szczególnie starać, by niechcący, tak zupełnie niechcący, nie machnąć takim wachlarzem rozwiązań prosto w ucho Młodego (lub Młodszego), który (lub którzy) mógłby (lub mogliby etc. - rozumiecie, prawda?) użyć ich potem z pełnym entuzjazmem i brakiem zrozumienia albo - co gorsza - również ze zrozumieniem.
By tego uniknąć Tatuś-Bajarz pobiera od czasu do czasu nauki, by nad słowem panować i o słowie się dowiadywać nowych nowinek. Porozmawiajmy więc o pogodzie...
Młodszy nie jest jeszcze mobilny, więc na spacer wyszli tylko Tatuś-Bajarz i Młody. Przechadzka obfitowała w popularne "okoliczności przyrody" tyleż piękne, co białe i niemal nie zmącone stopą Człowieka... bądź Człowieczka. No wiecie - taki równiutki biały śnieg.
Z brązowymi kropkami.
- No tak - pomyślał Tatuś-Bajarz. - Wiosny jeszcze nie ma, a gówno już na wierzch wychodzi.
- O czym myślisz Tatusiu? - zapytał Młody, jakby czytał w moich myślach (czy wspominałem już, jak bystrego mam syna?), czym wyrwał ojca z zadumy i wprawił w lekkie zakłopotanie.
- O tym, że jest już zimno i chyba pora wracać do domku.
- Jeszcze tylko zrobię orzełka, dobrze? - zakrzyknął radośnie - zobacz, jaki tam jest równiutki śnieg.
Z brązowymi kropkami.
- Dobrze synku, ale może już bliżej domu, dobrze? Zobacz -tłumaczyłem ostrożnie dobierając słowa - tam biegały pieski i jak źle trafisz to będziesz wracał do domu z p s i ą k u p ą w k a p t u r k u . . .
I już wypowiadając ostatnie słowo Tatuś-Bajarz wiedział w jaką minę wdepnął. On sam nie przegapiłby takiej okazji. Miał to we krwi - tej samej, która płynęła w żyłach Młodego. To geny... Ten nowy związek semantyczny nie mógł przemknąć niezauważony...
- Tato, a jak wygląda psia kupa w kapturku?
Słowo używane często wzbogaca słownictwo w szereg rozwiązań na niemal każdą okazję - od pochwał, przez opinię o pogodzie aż do inwektyw. Trzeba więc się szczególnie starać, by niechcący, tak zupełnie niechcący, nie machnąć takim wachlarzem rozwiązań prosto w ucho Młodego (lub Młodszego), który (lub którzy) mógłby (lub mogliby etc. - rozumiecie, prawda?) użyć ich potem z pełnym entuzjazmem i brakiem zrozumienia albo - co gorsza - również ze zrozumieniem.
By tego uniknąć Tatuś-Bajarz pobiera od czasu do czasu nauki, by nad słowem panować i o słowie się dowiadywać nowych nowinek. Porozmawiajmy więc o pogodzie...
Młodszy nie jest jeszcze mobilny, więc na spacer wyszli tylko Tatuś-Bajarz i Młody. Przechadzka obfitowała w popularne "okoliczności przyrody" tyleż piękne, co białe i niemal nie zmącone stopą Człowieka... bądź Człowieczka. No wiecie - taki równiutki biały śnieg.
Z brązowymi kropkami.
- No tak - pomyślał Tatuś-Bajarz. - Wiosny jeszcze nie ma, a gówno już na wierzch wychodzi.
- O czym myślisz Tatusiu? - zapytał Młody, jakby czytał w moich myślach (czy wspominałem już, jak bystrego mam syna?), czym wyrwał ojca z zadumy i wprawił w lekkie zakłopotanie.
- O tym, że jest już zimno i chyba pora wracać do domku.
- Jeszcze tylko zrobię orzełka, dobrze? - zakrzyknął radośnie - zobacz, jaki tam jest równiutki śnieg.
Z brązowymi kropkami.
- Dobrze synku, ale może już bliżej domu, dobrze? Zobacz -tłumaczyłem ostrożnie dobierając słowa - tam biegały pieski i jak źle trafisz to będziesz wracał do domu z p s i ą k u p ą w k a p t u r k u . . .
I już wypowiadając ostatnie słowo Tatuś-Bajarz wiedział w jaką minę wdepnął. On sam nie przegapiłby takiej okazji. Miał to we krwi - tej samej, która płynęła w żyłach Młodego. To geny... Ten nowy związek semantyczny nie mógł przemknąć niezauważony...
- Tato, a jak wygląda psia kupa w kapturku?
30.1.14
Młody i Młodszy - przemknęło przez głowę i zostało tam na dłużej - 01
Dwóch mam Was teraz - to sprawa świeża,
I gdy Was widzę, to wiem dokąd zmierzam.
Że wszystko będzie dobrze na pewno wiem.
Mam teraz w domu dwóch Ananasów,
Na nic innego nie mam już czasu,
I pewnie nerwów dwie tony zjem.
Lecz dobrze mi z tym, bez dwóch zdań,
Choć czasem ze mnie Tatuś-Drań,
Bo kochać, to umieć powiedzieć "nie".
Kochać to wiedzieć, kiedy powiedzieć "może".
"Nie synku, nie możesz pobawić się nożem"
I tak - "owszem, pobawimy się..."
Dwóch mam Was teraz, plus Ukochana
Gęba powinna śmiać się od rana.
Śmieje się serce i za to dziękuję.
Wybaczcie jeśli warknę i tupnę czasem,
postawię w kącie, postraszę basem,
Ale to dlatego, że się o Was boję.
Bo czasem cierpliwość przegrywa z miłością,
czasem złe słowo w gardle... kością...
Czasem... czasem... lecz...
Gdy w Waszych oczach widzę łzy
Głos mi się łamie i serce drży
I cała złość - idzie precz.
I gdy Was widzę, to wiem dokąd zmierzam.
Że wszystko będzie dobrze na pewno wiem.
Mam teraz w domu dwóch Ananasów,
Na nic innego nie mam już czasu,
I pewnie nerwów dwie tony zjem.
Lecz dobrze mi z tym, bez dwóch zdań,
Choć czasem ze mnie Tatuś-Drań,
Bo kochać, to umieć powiedzieć "nie".
Kochać to wiedzieć, kiedy powiedzieć "może".
"Nie synku, nie możesz pobawić się nożem"
I tak - "owszem, pobawimy się..."
Dwóch mam Was teraz, plus Ukochana
Gęba powinna śmiać się od rana.
Śmieje się serce i za to dziękuję.
Wybaczcie jeśli warknę i tupnę czasem,
postawię w kącie, postraszę basem,
Ale to dlatego, że się o Was boję.
Bo czasem cierpliwość przegrywa z miłością,
czasem złe słowo w gardle... kością...
Czasem... czasem... lecz...
Gdy w Waszych oczach widzę łzy
Głos mi się łamie i serce drży
I cała złość - idzie precz.
18.1.14
Nadejście Przesyłka
Nie oszukujmy się, ale to właśnie w tych szczególnie wyczekiwanych (i mogłoby się wydawać, że również spodziewanych) przypadkach dajemy się najłatwiej zaskoczyć.
W każdym razie tak to jest z Tatusiem-Bajarzem i Ukochaną. Byliśmy pewni, że cokolwiek zrobimy, by przygotować się na nadejście Przesyłka i tak nie będziemy przygotowani w pełni. Zdaliśmy się więc na "to, co miało być" i w ten sposób chcieliśmy zdjąć ze swoich barków przynajmniej odrobinę stresów. W pewnej chwili sądziliśmy nawet, że mamy wszystko pod kontrolą.
A tymczasem - podczas przygotowań do kolejnych odwiedzin w punkcie bocianiej poczty - nic nie zapowiadało, byśmy się mieli pomylić. Przesyłek spokojnie oczekiwał, my również i tylko na chwilę, podczas podróży, Tatuś-Bajarz wpadł w strefę ciszy radiowej. Okazało się jednak, że ta mała chwila braku kontaktu mogła skończyć się tym, że nie zdążyłbym na awizację i byłbym co nieco smutny.
Na szczęście zdążyłem i wszyscy doczekaliśmy się Młodszego. Młody zaś już sprząta swój pokój, żeby mógł się z nim bawić i nim opiekować. Razem z Ukochaną zastanawiamy się, jak szybko dojdzie do pierwszego konfliktu na tle prawa własności zabawek, ale zanim to nastąpi...
...uśmiechamy się niewyspanie.
W każdym razie tak to jest z Tatusiem-Bajarzem i Ukochaną. Byliśmy pewni, że cokolwiek zrobimy, by przygotować się na nadejście Przesyłka i tak nie będziemy przygotowani w pełni. Zdaliśmy się więc na "to, co miało być" i w ten sposób chcieliśmy zdjąć ze swoich barków przynajmniej odrobinę stresów. W pewnej chwili sądziliśmy nawet, że mamy wszystko pod kontrolą.
A tymczasem - podczas przygotowań do kolejnych odwiedzin w punkcie bocianiej poczty - nic nie zapowiadało, byśmy się mieli pomylić. Przesyłek spokojnie oczekiwał, my również i tylko na chwilę, podczas podróży, Tatuś-Bajarz wpadł w strefę ciszy radiowej. Okazało się jednak, że ta mała chwila braku kontaktu mogła skończyć się tym, że nie zdążyłbym na awizację i byłbym co nieco smutny.
Na szczęście zdążyłem i wszyscy doczekaliśmy się Młodszego. Młody zaś już sprząta swój pokój, żeby mógł się z nim bawić i nim opiekować. Razem z Ukochaną zastanawiamy się, jak szybko dojdzie do pierwszego konfliktu na tle prawa własności zabawek, ale zanim to nastąpi...
...uśmiechamy się niewyspanie.
9.1.14
Czwartek...
..., w którym historia się powtarza, a Tatuś-Bajarz cierpliwy nie jest.
Trochę ponad trzy lata temu pisałem już podobne słowa. Wtedy też nie mogłem się doczekać. Ale wtedy też byłem (na szczęście w błędzie).
Tym razem nie ma żadnych nakrętek, żadnych wyobrażeń, które mogłyby się nie spełnić... jest tylko czysta, 100% niecierpliwość, która wisi w powietrzu i czasem iskrzy powodując spięcia tam i siam.
A Przesyłek się wciąż spóźnia.
A Tatuś-Bajarz... jest wciąż niecierpliwym Tatusiem.
A kiedy w grę wchodzi niecierpliwość, to Wena idzie spać, pracować ani wyspać się nie da, noce są za długie, wszystko dzieje się albo za szybko, albo za wolno, a obserwowanie zabaw Młodego od razu uzupełnia się o jedno z dwojga:
Ale będzie fajnie, jak ich będzie dwóch;
A co to będzie, jak ich będzie dwóch...
A potem znów zerkamy na zegarek i pytamy się wzrokiem - czy to już?
Trochę ponad trzy lata temu pisałem już podobne słowa. Wtedy też nie mogłem się doczekać. Ale wtedy też byłem (na szczęście w błędzie).
Tym razem nie ma żadnych nakrętek, żadnych wyobrażeń, które mogłyby się nie spełnić... jest tylko czysta, 100% niecierpliwość, która wisi w powietrzu i czasem iskrzy powodując spięcia tam i siam.
A Przesyłek się wciąż spóźnia.
A Tatuś-Bajarz... jest wciąż niecierpliwym Tatusiem.
A kiedy w grę wchodzi niecierpliwość, to Wena idzie spać, pracować ani wyspać się nie da, noce są za długie, wszystko dzieje się albo za szybko, albo za wolno, a obserwowanie zabaw Młodego od razu uzupełnia się o jedno z dwojga:
Ale będzie fajnie, jak ich będzie dwóch;
A co to będzie, jak ich będzie dwóch...
A potem znów zerkamy na zegarek i pytamy się wzrokiem - czy to już?
3.1.14
effing in-laws
Czy w życiu każdego rodzica przychodzi taki moment, że najchętniej zabroniłby dziadkom i ciotkom kontaktu z własnymi dziećmi? Czy jest to raczej zjawisko sporadyczne, a może wręcz Tatusio-Bajarzowe?
No bo nie oszukujmy się... Tatuś-Bajarz, choć nazwa na to może nie wskazuje, stara się być tatusiem z twardymi zasadami.
Owszem, pamiętam, że dziadkowie i babcie służyli do rozpuszczania dzieci, do folgowania im i pozwalania na odrobinę więcej. Ale nie jestem w stanie pogodzić się z faktem pozwalania na wszystko. Szczególnie, jeśli to "wszystko" odbywa się w znaczącej niezgodzie z zasadami wprowadzanymi w osobistym domu Tatusia-Bajarza i Ukochanej.
Dzieciństwo to czas względnej beztroski - i staramy się, by Młody o tym pamiętał, ale zgodziliśmy się, że są pewne granice. Należy je postawić jasno i trzymać się ich sztywno. Dzieci i tak popełnią swoją dawkę głupot - nie łudźmy się - są na to zbyt pomysłowe. Jeśli dobrze rozegramy karty - to nie będziemy im tego ułatwiać - i o to chyba chodzi w wychowaniu, prawda?
Ustalamy więc granice. I przestrzegamy ich w domu i zawsze jakoś to wychodzi. Ustaliliśmy też sobie pewien margines, na który granice mogliby przesunąć dziadkowie. Liczyliśmy się z tym, że kiedy będziemy wracać po wizycie u dziadków, trzeba będzie poświęcić kilka dłuższych chwil na "prostowanie spraw". Nie wiem, jak Ukochana, ale ja łudziłem się, że jeśli granice zostaną przesunięte za daleko, to stanie się to pod naszą nieobecność.
No bo Tatuś-Bajarz i Ukochana uważają, że jednak autorytet rodziców jest wartością bezwzględnie najwyższą. Wszelkie próby jego podważenia mogą się niedobrze skończyć i nie chodzi o to, że ktoś komuś w złości rozbije nos - ale o to, że wynik takich działań skupia się na dziecku i jego kontaktach z rodzicami. Takie partyzanckie, a czasem gówniarskie zachowanie dziadków, może się wydawać zabawne przez moment - do chwili, kiedy latorośl przynosi do obiadu tekst o zięciu lub synowej, którego żadne z nas wcześniej nie słyszało. Nagle robi się niezręcznie.
Co jednak sobie pomyśleć, kiedy dziadek z babcią łamią na kawałki, kruszą i depczą te wskazówki, prośby i zasady wprost - na naszych oczach. i śmieją się, jak małe dzieci, bo wnuk się cieszy.
Można powiedzieć raz... drugi... trzeci... można poprosić i zasugerować.
Gdyby byli mali i nieletni, gdybyśmy nie podejrzewali, że wszystko rozumieją, gdyby nie powiedzieli "dobrze, tak zrobimy", to wszelkie wpadki byłyby łatwiej zrozumiałe i wybaczalne. Ale jeśli jest inaczej, to albo mamy to czynienia z głupotą, albo ze złośliwością.
Daleki jestem od uznania którychkolwiek z dziadków (i babć) za głupich - czyli pozostaje złośliwość...
No i co wtedy...
Krzyk, zgrzytanie zębami, pakowanie manatków i wyjazd do domu?
... i ciche dni, przez tydzień, dwa... miesiąc?
No bo nie oszukujmy się... Tatuś-Bajarz, choć nazwa na to może nie wskazuje, stara się być tatusiem z twardymi zasadami.
Owszem, pamiętam, że dziadkowie i babcie służyli do rozpuszczania dzieci, do folgowania im i pozwalania na odrobinę więcej. Ale nie jestem w stanie pogodzić się z faktem pozwalania na wszystko. Szczególnie, jeśli to "wszystko" odbywa się w znaczącej niezgodzie z zasadami wprowadzanymi w osobistym domu Tatusia-Bajarza i Ukochanej.
Dzieciństwo to czas względnej beztroski - i staramy się, by Młody o tym pamiętał, ale zgodziliśmy się, że są pewne granice. Należy je postawić jasno i trzymać się ich sztywno. Dzieci i tak popełnią swoją dawkę głupot - nie łudźmy się - są na to zbyt pomysłowe. Jeśli dobrze rozegramy karty - to nie będziemy im tego ułatwiać - i o to chyba chodzi w wychowaniu, prawda?
Ustalamy więc granice. I przestrzegamy ich w domu i zawsze jakoś to wychodzi. Ustaliliśmy też sobie pewien margines, na który granice mogliby przesunąć dziadkowie. Liczyliśmy się z tym, że kiedy będziemy wracać po wizycie u dziadków, trzeba będzie poświęcić kilka dłuższych chwil na "prostowanie spraw". Nie wiem, jak Ukochana, ale ja łudziłem się, że jeśli granice zostaną przesunięte za daleko, to stanie się to pod naszą nieobecność.
No bo Tatuś-Bajarz i Ukochana uważają, że jednak autorytet rodziców jest wartością bezwzględnie najwyższą. Wszelkie próby jego podważenia mogą się niedobrze skończyć i nie chodzi o to, że ktoś komuś w złości rozbije nos - ale o to, że wynik takich działań skupia się na dziecku i jego kontaktach z rodzicami. Takie partyzanckie, a czasem gówniarskie zachowanie dziadków, może się wydawać zabawne przez moment - do chwili, kiedy latorośl przynosi do obiadu tekst o zięciu lub synowej, którego żadne z nas wcześniej nie słyszało. Nagle robi się niezręcznie.
Co jednak sobie pomyśleć, kiedy dziadek z babcią łamią na kawałki, kruszą i depczą te wskazówki, prośby i zasady wprost - na naszych oczach. i śmieją się, jak małe dzieci, bo wnuk się cieszy.
Można powiedzieć raz... drugi... trzeci... można poprosić i zasugerować.
Gdyby byli mali i nieletni, gdybyśmy nie podejrzewali, że wszystko rozumieją, gdyby nie powiedzieli "dobrze, tak zrobimy", to wszelkie wpadki byłyby łatwiej zrozumiałe i wybaczalne. Ale jeśli jest inaczej, to albo mamy to czynienia z głupotą, albo ze złośliwością.
Daleki jestem od uznania którychkolwiek z dziadków (i babć) za głupich - czyli pozostaje złośliwość...
No i co wtedy...
Krzyk, zgrzytanie zębami, pakowanie manatków i wyjazd do domu?
... i ciche dni, przez tydzień, dwa... miesiąc?
Subskrybuj:
Posty (Atom)