19.12.11

Kakastrofa

Wiele zostało powiedziane na temat tego, jak to tatusiowie mają dwie lewe ręce, jeśli chodzi o ubieranie pociech, rozbieranie, przewijanie, czy jakiekolwiek inne próby obsługi dziecka bez użycia obrazkowej instrukcji napisanej (i narysowanej) wcześniej przez małżonkę.

Najczęściej sprowadzają się więc takie informacje do opisów stert rozsypanych pieluch, porozrzucanych skarpetek, koszulek i becików oraz pudru, który - o ile nie obsypuje wszystkich wokoło - zalega tu i ówdzie (zazwyczaj na podłodze i półce pod lustrem) w małych i najwyraźniej niezorganizowanych kupkach...

A skoro już o tym.
Wskaźnik obuleworęczności ma podobno wzrastać znacząco gdy w grę wchodzi przewijanie po zaistnieniu poważniejszego przypadku. Mają oni (mężczyźni) wpadać wtedy w egzaltację, wyolbrzymiać i z prostego zadania robić pantomimę, której nie powstydziłby się Marcel Marceau, a na koniec wycierać ostentacyjnie czoło sygnalizując uporanie się z nie lada zadaniem.

Panowie, w rozchełstanych koszulach, wynoszą wtedy dumnie pociechę na wysoko uniesionych rękach obwieszczając:

To była prawdziwa Kakastrofa.

No ale co tu dużo ukrywać, prawda jest taka, że dla nas, tatusiów, nie ma kakastrofy za małej, czy za dużej - każdą traktujemy tak samo poważnie i z każdą rozprawiamy się tak samo sumiennie.


I właśnie to sobie proszę zapamiętać.

23.11.11

Młodego pojęcie grawitacji.

Jednym z bardziej fascynujących, choć trudno wytłumaczalnych zjawisk, na jakie natrafia potencjalny młody rodzic (przy pominięciu "młody" powiedzmy taki potencjalny "ja"), jest relacja, jaką dziecko ma z grawitacją. Zaś sposób w jaki ten związek się rozwija potrafi przyprawić o zazdrość...

Na początku nie potrafią żyć bez siebie. Młody nawet główkę podnosił z wyraźnym smutkiem w oczach, tak bardzo mu było z grawitacją dobrze.
Potem zaczęli się troszeczkę od siebie oddalać. Młody zaczął raczkować, potem wstawać "na dwie" i chyba tu się trochę na niego trochę grawitacja obraziła. Co i rusz widzimy, jak podkłada mu nogę, przewraca, czy w złości rzuca mu się na szyję (dywanem na przykład). Młody walczy jak lew... zazwyczaj przechodząc jednak do walki w parterze. Po intensywnych zmaganiach znów padają sobie w ramiona i Młody odpoczywa przez chwilę i znów wygląda, jakby się dobrze bawili i nie przestali lubić tak mocno, jak na początku ich znajomości.

To wrażenie potęguje jeszcze obserwacja Młodego, który po chwili odpoczynku siada sobie wygodnie, pieluchą wciąż przytulony do swej towarzyszki grawitacji i zaczyna zabawę. Jednak by móc się należycie pobawić garnuszkiem z klockami, albo ciuchcią, należy je najpierw opróżnić... w pewnym sensie rozładować. Wyciąganie każdego elementu osobno jest bardzo czasochłonne, a przecież zabawa sama się nie ... zabawi (?). Każda chwila jest cenna. I wtedy grawitacja znów przychodzi z pomocą. Wystarczy, że młody obróci - cokolwiek akurat trzyma w ręku - i cała zawartość wylewa, wysypuje, bądź w inny sposób wydobywa się na zewnątrz. I zabawa trwa...

Do czasu, kiedy to mała zazdrośnica znów poczuje się opuszczona i wyzna swoje żale na przykład tapczanem...



15.11.11

...i wtedy rozległo się "dzyń dzyń"

To był jeden z tych piękniejszych dni w naszej rodzinie od czasu kiedy pojawił się Młody. Wiadomo - wraz z wielką miłością przychodzi wielka odpowiedzialność, a ta z kolei potrafi czasem znużyć, zmęczyć, a niekiedy również zirytować. Ale przecież pieluchy się same nie zmienią...

I tak przechodzimy do "pięknego dnia", w którym wszyscy domownicy ze zdumieniem i nadzieją obserwują poczynania Młodego. Ten zaś chodził sobie beztrosko, jak na niego przystało, po całym mieszkaniu. Podszedł do balkonu - akurat padał deszcz. Chociaż wszyscy wiedzieliśmy, że nie powinno to jeszcze na niego działać w ten sposób, to i tak zauważyliśmy, że nagle zaczął przestępować z nogi na nogę... Zupełnie jakby... niee... to przecież niemożliwe...

A jednak - najpierw pełznąc na czworakach, potem już na dwóch, ale za to idąc "po ścianie" Młody przeszedł do łazienki. W progu stanął i, przytupując stopą, spojrzał na nas wyczekująco, jakby chciał powiedzieć; "jestem zdolny i słodki, ale nie mam nawet metra wzrostu. Czy ktoś mógłby zapalić mi światło, czy mam sobie może radzić w ciemności?", po czym zniknął za drzwiami. Któreś z nas podniosło w oszołomieniu rękę i przełączyło włącznik światła. Usiedliśmy i nadstawiliśmy uszu. Przez chwilę słychać było stuknięcia i szuranie. Zaczęliśmy już się zastanawiać, czy nie powinniśmy pójść z pomocą...


... i wtedy rozległo się "dzyń dzyń" informujące, że nasz pierworodny właśnie skorzystał ze swojego nocnika. Rozpoczął się kolejny etap w życiu naszej pociechy. Wstaliśmy i rozpoczęliśmy owację klaszcząc aż do bólu dłoni. Z uśmiechami na twarzach i z bukietem kwiecistych gratulacji ruszyliśmy w stronę łazienki...

"Dzyń dzyń" rozległo się ponownie, lecz nie zatrzymało nas ani na chwilę.
Kolejne "dzyń dzyń" tylko trochę nas spowolniło.
Przy czwartym i piątym zaczęliśmy mieć pewne podejrzenia, a przy szóstym coś złapało mnie za kostkę.
Siódme "dzyń dzyń" brzmiało jak wysokotonowe "TITITI". Każde następne było głośniejsze i bardziej uporczywe. Coś mi się bardzo nie podobało... przecież Młody nie ma nocnika z "dzyńdzyniem"...

...wtedy zrozumiałem. A właściwie, to zrozumiałem, gdy Małżonka potrząsnęła jeszcze mocniej moją kostką, a nocnikowe "dzyń dzyń" stało się już całkowicie budzikowym "TITITI".
Postanowiłem jednak walczyć z rzeczywistością i tonem jak najbardziej zaskoczonym zapytałem o co chodzi.

- Młody już nakarmiony, ale jeszcze nie przebrany. Ja wychodzę do pracy...


...a pieluchy się same nie zmienią.

26.10.11

Rozmiękczanie - czyli kryzysu ciąg dalszy, tym razem bez Johna Travolty

Z każdym dniem coraz bardziej przekonuję się, że bycie Tatą-Nianią (na pełnym etacie) to zajęcie dla prawdziwych twardzieli. Nie próbujcie mnie przekonać, że jest inaczej.

Przede wszystkim - podczas takiej pracy należy się liczyć z bardzo dużym zmęczeniem materiału. Stare przysłowie mówi, że kropla drąży skałę. W przypadku młodego człowieka takich kropel jest całe mnóśtwo. Prędzej czy później pojawią się one po obu stronach...

Ale czynników jest tak naprawdę o wiele więcej. Wydawać by się mogło, że jako facet posiadający syna powinienem dokładać wszelkich starań, by pokazać potomkowi, jak być twardym, zdecydowanym, nieugiętym - innymi słowy - wzorem do naśladowania. Teoria jest zawsze taka idealna i lśniąca i łatwa w wypowiedzeniu. Z jej realizacją natomiast...

...bywa różnie. Młody skończył właśnie roczek...Wiąże się to ze zwiększoną ilością zabawek w salonie wraz z towarzyszącymi im decybelami. Nawet najsłodsze zabawki z najbardziej cukrowymi melodiami, pokazują swoją krwiożerczą naturę jeszcze w ciągu tygodnia po pierwszym uruchomieniu. "Krwiożerczość" jest tu oczywiście pewnego rodzaju metaforą, ponieważ te zabawki, tak naprawdę, bardziej przypominają zombie. Nie rzucają się do gardeł, nie rozszarpują wnętrzności, ale świdrują uszy z przerażającą wręcz konsekwencją wbijając się w mózg...

i nie ma przed nimi ucieczki. Ustawione nawet na opcję "cicho" potrafią przebić się przez wszelkie zabezpieczenia, stopery, czapki i miejski zgiełk. Jeszcze gorsze są te, które posiadają JEDYNIE opcję wyciszenia, bez pstryczka OFF. TO jest jakieś większe nieporozumienie, lub spisek. Tego rodzaju zabawki powinny być sprzedawane z baterią o żywotności tygodnia, i o standardzie, który umożliwiałby wymianę zasilania tylko na przedmieściu Ouagadougou w piątki między 7.30, a 7.35.
Wtedy mogłyby sprawiać radość również rodzicom.

No tak - i jeszcze jedno - opcja "stealth". W ciągu dnia zabawki są błyszczące kolorowe, przykuwają uwagę dziecka i nie pozwalają się nigdzie schować, bo wiecznie włączone żaróweczki, diody i lustereczka niechybnie zdradzą pozycję ukrycia.

Za to kiedy pociecha zaśnie, a ja siądę przy biurku i zapalonej lampce, by sobie odrobinę popracować, wtedy...

włącza się "stealth" - żadnych świateł, żadnego dźwięku, wszelkie błyszczące elementy wymatowione i najlepiej wymalowane na czarno - "Uwaga wszyscy - leżymy na dywanie, tyralierą, jak gdyby nigdy nic i udajemy, że nas tam nie ma, aż do ostatniej chwili..., zrozumiano?"

...gdzie "...aż do ostatniej chwili..." oznacza zazwyczaj moment, w którym, po skończonej pracy, kopię najmniejszym palcem w najcięższą zabawkę, a podskakując z bólu i szepcząc przekleństwa nadeptuję śródstopiem na najostrzejszy element innej zabawki.

Próbowałem z Młodym rozmawiać - "może spróbowałbyś trochę posprzątać po sobie, hm?"
Na co usłyszałem: Tato - mam roczek - czy mógłbyś, proszę, zdefiniować słowo "posprzątać"?"
A duże błękitne oczy wpatrują się badawczo moją twarz, jakby chciały czytać każde słowo niczym zapisane na komiksowej chmurce.

Teraz kończę pracę, zgaszę światło i...

20.9.11

Kryzys i John Travolta

To był ciężki tydzień. Bez owijania w pieluchy powiem, że kryzysowy.

Ząbkowanie samo w sobie powinno być prawnie zakazane - przynajmniej w określonej intensywności, a tymczasem Młody zafundował sobie komplet jedynek i dwójek na raz. Nie... nie płacze, jeśli o to chodzi. Przezorni rodzice zadbali o to odpowiednio wcześnie - w końcu chcieli spać spokojniej. I na śnie się chyba skończyło.
Problem zaczyna się jednak wraz z poranną pobudką, a dokładniej kiedy ciepłe mleczko razem z dystry... razem z Małżonką wyszło do pracy.
Młody rozpoczął swój poranny rytuał polegający na am amowaniu - czyli domaganiu się podania nowej porcji posiłku.

Dygresja:
Z całym szacunkiem dla mojej pociechy, ale mam wrażenie, że on mnie testuje. Nie może być głodny przez 24 godziny na dobę, zwłaszcza zaraz po odstawieniu od... no wiecie - od Małżonki. Młody na pewno sprawdza jak szybko potrafię się poruszać w kuchni i jak dobra jest moja znajomość topografii surowców. Ale wracając...


Młody zaczyna swoje amam jak tylko usłyszy zgrzyt klucza w drzwiach. Na ogół udaje się go "przyciszyć" na chwilę, umieszczając go w małej, zamkniętej przestrzeni razem z małym pudełeczkiem wypełnionym plasterkami rozmaitego amam. Oczywiście względny spokój trwa tylko do czasu gdy pudełko zostanie opróżnione i może ze dwie nanosekundy dłużej. Krótko, ale pozwala mi to przynajmniej odgruzować zlew i dokopać się do miski, obieraka do warzyw i talerzyka... wszystko po to, by móc przygotować następną porcję amam.

W ostatnim tygodniu jednak było inaczej. Młody wołał amam i dostawał je zgodnie z planem codziennie rano, ale "przyciszenie" nie następowało. Każdy kęs lądował na podłodze, poduszce albo misiu. Młody po prostu nie był w stanie ugryźć niczego swoimi spuchniętymi dziąsłami.

Efekt kilkugodzinne amamowanie na przemian z płaczem, piskiem, krzykiem i - najgorszym z nich wszystkich - szlochem. Biadolenie, które się wydobywa z tych mlodych płucek nie da się przyrównać do niczego, ale mam wrażenie, że rozpuściłoby nawet kamień, w który wbito Excalibur. I ja to miałem wytrzymać...


Najgorszym elementem takiego kryzysu jest jednak niemożność odreagowania. Trzeba więc zacisnąć zęby - może nawet zgrzytnąć nimi, skoro się je ma (w odróżnieniu od Młodego) i przeczekać.


Weekend był wyjątkowo krótki, ale Młody chyba trochę odpoczął. W poniedziałek z samego rana zaczął swoje amamownie na nowo. Ząbki jeszcze nie wyszły, więc pierwsze co zrobiłem to wziąłem głęboki wdech i uzbroiłem się, po starte zęby, w cierpliwość.

Pudełko z plasterkami wylądowało obok misia,a ja wziąłem się za zmywanie. Po chwili, może dwóch, usłyszałem:

tata... tata...

a kiedy odwróciłem się w stronę łóżeczka zobaczyłem jak uśmiechnięty Młody podaje mi w wyciągnietej ręce pudełko i mówi:

tatad'am

co najwyraźniej oznaczało: "Tato, daj am".


Później tego dnia wziąłem Młodego na ręce. Z głośników leciało "Walk this way" Aerosmith i kiedy zaczęliśmy z Młodym improwizować jakiś taniec, Młody śmiał się do rozpuku, a ja przez chwilę czułem się jak Travolta z Mikeyem w "I kto to mówi...".

Dla takich chwil mogę zgrzytać zębami przez tydzień...

7.9.11

Nieżytek...

Przebywamy z Młodym w domu głównie z wyboru - patrząc na deszczowe niebo za oknem. Ale przebywamy też trochę z konieczności (patrząc na szczątkowe słońce), ponieważ obaj nieco przeciekamy w labionasalnej części twarzoczaszki...

...mamy katar.

Ukochana Mama Młodego (Umm...?) spędza swoje zawodowe przedpołudnia, jako służba zdrowia. Posiadanie takiej małżonki ma swoje - dość specyficzne - cechy. Z mojego punktu widzenia dość często dotyczą one - (ponownie) dość specyficznej - terminologii. Otóż i przykłady:

- kiedy po spacerze zauważyłem na skórze Młodego zaczerwienienie - najwyraźniej coś mu wyskoczyło, okazało się, że owszem, ale nie...
to znaczy owszem coś (ale spowodowało), ale nie wyskoczyło (tylko reakcję alergiczną).

W zależności od okoliczności "coś wyskoczyło" może się okazać również "zmianą skórną".


- kiedy rano Ukochana wychodzi do pracy, Młody siąka noskiem i przecieka z oczu, popiskując i pojękując dość głośno. Kiedy więc powiedziałem - po jej powrocie - że dziecię nasze płacze z tęsknoty, dowiedziałem się, że owszem, ale nie...
to znaczy owszem płacze, ale nie z tęsknoty tylko z powodu "lęków separacyjnych".


A my?
Aktualnie przebywamy z Młodym w domu... głównie z powodu kataru... no... z powodu nieżytu (to ja) oraz nieżytku (to Młody) górnych dróg oddechowych.

2.9.11

Kura Domowego Rozterki wszelakie.

Są chwile, kiedy siedzimy z Młodym i przez jakiś czas zajmujemy się typowo domowymi zajęciami. Kruszymy płatkami na dywan, brudzimy palcami ściany, wylewamy soczek na prześcieradło, wieszamy pranie, wstawiamy następne, zmywamy po wczorajszym obiadku, żeby było w czym podać obiadek dzisiejszy, odkurzamy, krzyczymy na pusty kubek (bo jest pusty) i wiele wiele innych...

W takich właśnie chwilach przyznaję sam przed sobą, że w ramach przedpołudniowego etatu jestem kurem domowym i nie mam zamiaru z tym walczyć, bo to w niczym nie pomoże. Pozostaje mi więc zaakceptować ten fakt i ...

...zacząć się w tym kierunku rozwijać.

Jak pomyślałem, tak zrobiłem. To znaczy zacząłem tak robić, bo - prawdę mówiąc - nie bardzo wiedziałem od czego zacząć, a Młody też jakoś nie chciał podpowiedzieć, bo stwierdził, że on jeszcze nie bardzo ma doświadczenie, a poza tym pora zajrzeć w pieluchę i w ogóle to am... am... am...

co mi przypomina. Kiedy on zaczyna z tym swoim am... am... am... strasznie mi przypomina kota Simona. Podobnie rosnące natężenie intensywności i zniecierpliwienia. Przeraża mnie myśl, co się stanie, kiedy Młody osiągnie etap, w którym kot użył pałki do baseballa. Na wszelki wypadek staram się więc zapobiegać odpowiednio wcześniej.

Kiedy jednak zasnął (Młody, a nie kot) udało mi się jednak zerknąć na to i owo na portalach kurodomowych. Wyszło na to, że następnym etapem powinno być zamieszczenie zdjęcia Młodego w sieci ze słodko brzmiącym podpisem "mój facet"...



...i jakoś tak nie mogę...