18.8.11

Przegląd techniczny... - rozmowy bez słów przeprowadzone.

Młody podraczkował dziś do mnie, złapał za łydkę, ostrożnie się uniósł i spojrzał wymownie...

- Ojcze - rzekł(by) - myślę, że pora najwyższa... czy zechciałbyś zajrzeć pod maskę? Obawiam się, że mam nieważny przegląd techniczny.

- Synu - padła(by) z ust moich odpowiedź - czy coś się dzieje poważnego? - Choć czułem w powietrzu, że ten mały pojazd zaczyna zanieczyszczać środowisko.

-Myślę, że to będzie dłuższa wizyta.

- Uszczelki przeciekają?

- Uszczelki to najmniejszy problem... Gaźnik jest cały zasmarowany...

- Cóż... bez wizyty w warsztacie się nie obędzie.

10.8.11

Kogucik... i pierwszy ząbek

Młody za młodu - czyli nie aż tak dawno - zwykł wydawać dość pocieszne odgłosy kiedy na moment odrywał się od matczynego dystrybutorka, by zaczerpnąć powietrza. Odgłosy były o tyle pocieszne, co zaskakujące. Za każdym razem powodując uśmiech na naszych twarzach. I tak powstał "Kogucik".

Kogucik pakuje do dzióbka prawie każde jedzenie. Ów dzióbek się zamyka na łyżeczce, a następnie bezzębne dziąsła dokładnie przeżuwają posiłek. Muszę przyznać, że to fascynujący widok. To wciąż jakby patrzeć na kosmitę i dostrzegać, że czynności tak oczywiste są przez niego jednocześnie naturalne i celebrowane. Kątem oka przy obiedzie zauważyłem, że i Kogucik przygląda się nam i najwyraźniej wyciąga właściwe wnioski.

Takie bezzębne przeżuwanie jednak ma swoje techniczne ograniczenia. Ryżu na przykład Kogucik nie trawi. Nie pytajcie skąd wiem - nie będę musiał Wam odpowiadać.

Sytuacja powoli jednak zaczyna się zmieniać. Podczas karmienia zauważyliśmy, że po zamknięciu dzióbka wyciągana zeń łyżeczka zaczęła delikatnie zgrzytać. Po kilku podejściach Małżonka postanowiła sprawdzić na własnej skórze i następną porcję ziemniaczków Pociecha dostała "na palcu".
Wyraz twarzy Małżonki był czymś niejednoznacznym pomiędzy "auć", a "hurra", kiedy wyciągała palec z okrzykiem "przebił się...!!!", a potem "Jest pierwszy ząbek!!" i jeszcze później - wskazując na mnie palcem - "kupujesz mi sukienkę".

Nic dziwnego, że tatusiowie się boją ząbkowania, a kobiety wypatrują ząbków, jak gwiazdki w Wigilię. Spodziewałem się wprawdzie bolesnego przeżycia, ale na to chyba nie byłem przygotowany...

22.7.11

Yoda Gaworzy

Chcieć, czy nie... w ciągu dnia nadchodzi taki mooment kiedy trzeba Młodego nakarmić. Moment taki jest często sygnalizowany w dość stanowczy sposób, kiedy to Młody staje przy barierce łóżeczka, przy pianinku, albo w foteliku wypluwa nonszalancko gryzioną przed chwilą zabawkę i patrząc na stojące na blacie naczynia rozpoczyna głośne:

"mmaammaammaammaammaammaamm"


Co prawdopodobnie oznacza:

Gdzie jest moje jedzenie?



Innym momentem, który niezawodnie przychodzi w ciągu dnia, jest kąpiel, a po kąpieli suszenie. Kiedy się już Młody wychlapie i wypluska (a razem z nim cała łazienka), jest wyjmowany z wanny i i zawijany w ręcznik. Po zakończeniu zawijania dość częśto wygląda jak mistrz Yoda.

Zupełnie bezwolnie zacząłem się zastanawiać - w jaki sposób zacząłby wołać o jedzenie Mały Yoda.
Wyobrazilem sobie Młodego w habitku mówiącego:

Jedzenie moje gdzie jest?

I zacząłem sobie to od razu tłumaczyć na język potomczy...


Poczułem się nieco zaskoczony, gdy wyszło mi:

"mmaammaammaammaammaammaamm"

14.7.11

Deglutyzator cz.II

Patrzę na wczorajszy wpis i dochodzę do słusznego (i potwierdzonego słowami Ukochanej) wniosku, że podczas końcowych akapitów pisałem już przez sen.

Cóż. Młody miał wczoraj swoją małą rocznicę, w związku z czym należało mu się trochę więcej atrakcji, a mi - kiedy on już zasnął - zbrakło już sił... najwyraźniej.

A to dopiero początek.


Deglutyzator - jak nazwa wskazuje, to mały, obsługiwany płucnie, odkurzacz do wyciągania gl...
hmm...

do udrażniania górnych dróg oddechowych. Sam mechanizm, mimo posiadanych zabezpieczeń i filtrów, dość brutalnie jednak wpływa na moją wyobraźnię i jeśli nie muszę, nie uciekam się do tej ostateczności.

Wyglądało na to, że teraz jednak będę musiał skorzystać z deglutyzatora. Aby się do tego należycie przygotować psychicznie (i oddechowo) wyszedłem na chwilę na balkon. Młody - czuwając nade mną, oczeywiście towarzyszył mi w przygotowaniach. I tu stał się jeden z małych rodzinnych cudów.

Zaraz po wyjściu na balkonowe słonko moja Pociecha zmrużyła oczy i kichnęła dwukrotnie, co skutecznie wyeliminowało nasz problem.

A teraz - jako, że jest wciąż wcześnie i wydaję się sobie wypoczęty - wracam do towarzyszenia Młodemu - będziemy wrzucać klocuszki do garnuszka.


I nie... to nie jest metafora na nocnik.

13.7.11

Deglutyzator...

Na początek odrobina arytmetyki...

- Zabawki, którymi Twoje dziecko bawi się przez dwadzieścia minut, Ty sprzątasz przez godzinę,
- Jedna butelka soku oznacza przynajmniej trzy zmiany pieluchy.
- Płacz Twojego dziecka, na który zareagujesz w ciągu pietnastu sekund, da się wyciszyć w ciągu minuty.
- Na płacz Twojego dziecka, na który nie zareagujesz w ciągu pietnastu sekund, musisz poświęcić ok 25- 45 minut.
- W czasie, w którym Ty podnosisz się z sofy Twoje dziecko zdąży się podnieść i przemaszerować ponad połowę drogi do kuchni...
- W czasie, w którym czytałeś/łaś poprzednie punkty, Twoje dziecko... ech... lepiej sprawdź osobiście.


A teraz o deglutyzatorze.

Kiedy dowiedziałem się, że będę ojcem wyobraźnia zaczęła mi podsuwać najrozmaitsze obrazy. Większość z nich dotyczyła problemów związanych z dojrzewaniem potomstwa. Dziś jednak rzeczywistość zaskoczyła mnie po raz kolejny.

Wierzę wprawdzie, że mały przedstawiciel człowiekowatych rozwija się szybciej, niż starszy egzemplarz tej samej klasy adaptuje się do warunków bieżących (o ile zmęczenie tacierzyńskim nie zmoże mnie zupełnie, jeszcze wrócę do tematu), ale moje zaskoczenie było aż tak olbrzymie.

Młody rozwija się dobrze i przepisowo i absolutnie bezproblemowo. Kiedy więc podniosłem pociechę do góry, by tradycyjnie wgryźć się w brzuszek i spojrzałem do góry... zauważyłem podejrzaną substancję w dziurce od nosa. Postanowiłem działać bezzwłocznie.

Razem z Młodym wybraliśmy się do łazienki, gdzie posadziwszy go na blacie, delikatnie przycisnąłem wolną dziurkę i własną twarzą pokazałem jak powinien dmuchać.

Skończyło się rozbawieniem pociechy i o dalszych próbach nie mogło być mowy.

Pozostał deglutyzator - diabelskie narzędzie, którego stożkowaty koniec podłącza się do pociechy, a jego drugi koniec ... jego drugi koniec to wężyk z czerwonym ustnikiem...


Wydawało mi się, że powinienem się szkolić w wyciąganiu...informacjI, A TU TAKA NIESPODZIANKA

7.7.11

Tatuś - kura domowa

Nie chcę zabrzmieć seksistowsko, ale dzisiejszy dzień doprowadził mnie do niespodziewanego wniosku.

Sytuacja codzienna:

Siedzimy z Młodym i urządzamy sobie męskie przedpołudnia jak zawsze od poniedziałku do piątku, kiedy to ja "pracuję z domu", a on dokonuje szeroko pojętego "dojrzewania". Oznacza to zazwyczaj, że kiedy nie śpi zajmuje mój czas w 110% i wtedy oczywiście turlamy się po dywanie, czołgamy za piłką, dużo pijemy (soków i herbaty), przekrzykujemy się wzajemnie losowo wybranymi sylabami i zacieśniamy naszą męsko-męską przodkopotomczą więź.

Gdy Młody zaśnie mógłbym popracować, ale wtedy jestem zajęty usuwaniem klocków, piłek, miśków, ciuchć, małpek, grzechotek, niezwykle nawilżonych smoczkow oraz wszelkich innych przeszkadzajek, które leżąc beztrosko na podłodze mogłyby mnie wywrócić właśnie wtedy, gdy będę niósł swoją (zimną od godziny) pierwszą poranną kawę do komputera.

Kiedy już więc uporam się z usuwaniem przeszkód i z życiodajnym trunkiem usiądę sobie na chwilę, Młody najcęściej przypomina sobie, że tak naprawdę nie chce mu się spać, ale za to ma jeszcze wiele kątów w mieszkaniu do sprawdzenia, bo na pewno w którymś z nich zostawił najmniejszego misia - tego bez brzuszka.

Sprawdzamy więc kąty...


Po wiekach wypraw i poszukiwań wraca do domu Ukochana. Szczęśliwy, że teraz przejmie ode mnie obowiązki opiekunki, siadam do komputera i pociągam z filiżanki pierwszy łyk kawy. Ku swojemu zdumieniu stwierdzam, że zimna budzi do życia jeszcze bardziej niż gorąca - pewnie dlatego, że wykręcenie szczęki boli - i właśnie wtedy słyszę Ukochaną: możesz go wziąć na chwilę, bo ja muszę...

Mogę trochę przesadzić, ale rzeczona kwestia powtarza się mniej więcej co 20 - 25 minut. Kocham Młodego, więc z rozkoszą przymykam ekran razem z czekającym na nim zleceniem …na wczoraj" i przejmuję Młodego "na chwilę"...

Kiedy wieczorem jemy kolację Ukochana pyta: jak to jest, że Wy siedzicie w domu rano i nic nie jesteście w stanie zrobić, a ja wracam z pracy, zajmuję się dzieckiem, karmię, sprzątam, gotuję, jem i...

... i zacząłem myśleć...

... i nie wiem co odpowiedzieć, więc przytakuję.

Później, dużo później, kiedy obie kochane przeszkadzajki poszły już spać doszedłem do wniosku, że najwyraźniej faceci są trochę mniej przystosowani do wielozadaniowości niż kobiety...

25.6.11

Godzina jak minuta. Tydzień jak wieczność.

Dziś przekonałem się jak wielki wkład ma Młody w moje pojmowanie Szczególnej Teorii Względności.
Jest to teoria Szczególna wybitnie, gdyż dotyczy względności czasu spędzonego z Młodym oraz czasu z nim nie spędzonym.
Oczywiście potomstwo potrafi być męczące i nie zamierzam tego ukrywać. Dość powiedzieć, że wstępnie regularny blog zaczyna rozciągać swoją regularność do rozmiarów miesięcznika, bądź nawet kwartalnika. Ale Młody jest zajmujący...

Jest zajmujący i niesamowicie... niesamowity. Wszystkim jest zainteresowany i o wszystkim chce porozmawiać - najchętniej intensywnie owego czegoś dotykając, ciągnąc za to, ściskając, a w niektórych przypadkach również śliniąc. Czas mija wtedy dość szybko - zwłaszcza, jeśli na komputerze czekają ważne zadania z krótkim terminem wykonalności. Chwila rozpoczęta tuż po porannej kawie, a spędzona na wyjaśnianiu, dlaczego nie opłaca się gryźć sukulentów potrafi się skończyć tuż przed podwieczorkiem, kiedy na "tapecie" pojawiają się inne tematy.

Tak mija czas z Ciekawskim Młodym.

Czas bez Młodego mija zgoła inaczej. Zegarek nie tyka, godziny nie mijają, jest tylko cisza, bezruch i niczym nie rozproszona rozpaczliwa wizja odległego terminu powrotu. I tak - na przykład - przez siedem dni. Niby coś się dzieje, niby jacyś ludzie przechodzą i zaczepiają, ale to wszystko pełznie i ślimaczy się niemiłosiernie.

Kiedy w końcu wracam do domu drzwi otwiera Młody - bo akurat wyprowadza dziadka na spacer (jeden i drugi nauczyli się wspólnych spacerów). Macha ręką, klaszcze, uśmiecha i pędzi dalej poznawać świat. Stojąc w progu i psychicznie moknąc w deszczu bezsilności. Ta Zołza ewolucja znowu wywinęła mi numer i przyszła za moimi plecami. Znów coś przegapiłem...


Przedwczoraj siedziałem i myślałem jak czas biegnie z Młodym w pobliżu i bez niego. Młody podszedł i usiadł mi na kolanach. Popatrzył na ekran, jakby chciał przeczytać, co napisałem, po czym odwrócił się do mnie i spojrzał.

Wielki błękit zdawał się mówić - gdyby mnie ktoś pytał, to mi to wygląda na miłość... ale ja też Cię kocham tato...