Lato to taki wspaniały czas w roku. Jest ciepłe, słoneczne, wyjazdowe, wakacyjne i takie ... takie krótkie. To może zabrzmieć jak krakanie - przecież nie ma jeszcze połowy sierpnia, ale Tatuś-Bajarz z rodzinką pojeździł sobie już troszeczkę i wieczorami wygląda już na to, jakby lato chyliło się ku końcowi.
Spędzanie takiego rodzinnego lata ma jeszcze tę cechę, że wiele rzeczy "niewakacyjnych" robi się dopiero wieczorami. A ponieważ "wieczory" zaczynają się dopiero, gdy pociechy pójdą spać, do poranków zostaje już niewiele czasu.
A wtedy łatwo zapomnieć o tylu ważnych tematach, o których się chciało opowiedzieć.
I Tatuś-Bajarz prawie zapomniał...
...opowiedzieć Wam jak to podróżowanie z dziećmi kształci i rozwija i co może Wam w tym pomóc.
Jedna sprawa, to podróżowanie do konkretnych miejsc. Razem z Ukochaną Staramy się, żeby takie wyjazdy były jak najbardziej atrakcyjne. I pewnie dlatego, gdy zapytaliśmy, co się Pociechom najbardziej podobało w wycieczce do Biskupina i okolic, usłyszeliśmy: "Plac zabaw" (przy restauracji).
Ale zupełnie inną sprawą są te małe wycieczki zupełnie nieplanowane. Najczęściej zarządza je Młodszy i nie ma wtedy odwrotu - zatrzymujemy samochód i maszerujemy: na łąkę, do lasu, do skansenu. Młodszy jeszcze nie potrafi, ale Młody rozpytuje o każde napotkane zielsko, źdźbło, kwiatek czy inną roślinkę. Jeśli możemy odpowiadamy, jeśli nie - zastanawiamy się rodzinnie, co możemy zrobić, by naprawić tę lukę w naszej wiedzy. Zbieramy więc listki, łodyżki, kwiatki, czasem zdjęcia, a razem z tym wszystkim również nazwy miejscowości, w których te nasze nagłe wycieczki miały miejsce.
Tylko co z tym wszystkim zrobić po powrocie do domu? Tu właśnie z pomocą przychodzi kolejna sprawa, o której zapomniałem Wam wcześniej powiedzieć. Opowiadałem Wam już o targach książki i łupach z nimi związanymi. Należał do nich komplet "Zielników" wydanych przez Arkady. W sumie jest ich siedem, a zdjęcia kilku znich zamieszcam poniżej. Każdy z tomów ma swojego owadziego przewodnika, który wprowadza nas w tajniki zakładania i prowadzenia zielników. W każdym znajdziecie też informacyjne pigułki na temat wielu bardziej lub mniej znanych przedstawicieli flory - nie tylko typowo polskiej.
Być może Młody i Młodszy są jeszcze odrobinkę za mali, by w pełni docenić swoje dzieło w tej chwili - ale jestem pewien, że gdy dorosną, zielniki nadal będą nam towarzyszyć. Cena każdego tomu nie jest specjalnie wygórowana - jeśli weźmiemy pod uwagę jakość wykonania i zawartą w nim wiedzę, więc jeśli Wy również bylibyście zainteresowani, taką pomocą naukową, to możecie je nabyć w sklepie Arkad.
A my niedługo znów sobie gdzieś pojedziemy...
Facet, też może być kurą domową i dziecku różne bajki opowiadać. Zwłaszcza, jeśli dziecko również opowiada.
10.8.14
11.7.14
Rodzicom to jednak odbija...
... pomyślał sobie Tatuś-Bajarz, gdy po raz kolejny usłyszał dialog Ukochanej z gaworzącym Młodszym.
- Ależ synku... czemuż tak rozpaczasz i płaczesz jagódko moja, słodziutka, fioletowa - rozpoczęła litanię Ukochana.
- Nio bo mamo... - "odparł" jej "Młodszy" - nio bo wy tak wcinacie ten obiad, a ja bym też ciał takiego schabościaka...
- Ale ty jeszcze nie masz ząbków, Maleństwo głodne i przerozkoszne, takie niewyspane dziś... - kontynuowała Ukochana, a Tatuś-Bajarz dyskretnie zaczął (z podziwem) notować w myślach mnogość epitetów - a dziąsełkami tymi uśmiechniętymi to nawet jednego gryza nie weźmiesz głodomorku nienasycony.
- a to nie moźna pokroić... - "odparł"... itd. itp.
Tatuś-Bajarz uśmiechnął się sam do siebie - przecież i jemu zdarzało się w ten sposób rozmawiać z obydwoma pociechami - i z Młodym i z Młodszym. Po czym rzekł do Ukochanej:
- Ależ synku... czemuż tak rozpaczasz i płaczesz jagódko moja, słodziutka, fioletowa - rozpoczęła litanię Ukochana.
- Nio bo mamo... - "odparł" jej "Młodszy" - nio bo wy tak wcinacie ten obiad, a ja bym też ciał takiego schabościaka...
- Ale ty jeszcze nie masz ząbków, Maleństwo głodne i przerozkoszne, takie niewyspane dziś... - kontynuowała Ukochana, a Tatuś-Bajarz dyskretnie zaczął (z podziwem) notować w myślach mnogość epitetów - a dziąsełkami tymi uśmiechniętymi to nawet jednego gryza nie weźmiesz głodomorku nienasycony.
- a to nie moźna pokroić... - "odparł"... itd. itp.
Tatuś-Bajarz uśmiechnął się sam do siebie - przecież i jemu zdarzało się w ten sposób rozmawiać z obydwoma pociechami - i z Młodym i z Młodszym. Po czym rzekł do Ukochanej:
- Uwielbiam Was słuchać. To mnie zawsze inspiruje...
Ukochana najwyraźniej zwęszyła (niekoniecznie tam obecną) ironię i odparła:
- Ja czuję się zupełnie tak samo, gdy słucham Waszych dialogów, gdy kąpiesz Młodszego, albo zmieniasz mu pieluchę...
Tatuś-Bajarz doskonale wiedział o czym mowa - sam nie mógł się oprzeć wywoływaniu w Młodszym wybuchów śmiechu - doskonale ładują baterie przed snem.
Czasem do rozmów wtrąca się oczywiście Młody:
- Ale braciszku... ty jeszcze nie możesz, bo jesteś za malutki. Najpierw musisz podrosnąć. - mówi w zupełnie dorosły sposób, by zaraz potem zapytać - A czy mogę go wziąć na ręceeee...?
- Chętnie blaciszku - "odpowiada" "Młodszy" - ale jesteś jeście za malutki. Najpierw musisz podrosnąć...
3.6.14
Książką w mrowisko.
Tatuś-Bajarz - z zamiłowania - jest również bibliofilem. Poza Ukochaną i Ambarasami, nie wyobraża sobie świata bez książek. A książki lubią być czytane, więc gdzieś "tam", głęboko w sobie, ma również nadzieję, że to zamiłowanie przejdzie także na Pociechy. Wszystko wskazuje na to, że ta nadzieja ma szansę się spełnić. Historia opowiada o ostatnim tygodniu.
Bo ostatni tydzień zaczął się wtedy, gdy skończyły się warszawskie targi książki, na których Tatuś-Bajarz był i pieniążki wydawał. I tak w domu pojawiła się nowa książka, na której - ku wielkiej radości - łapki pod razu położył Młody.
![]() |
"Co robią mrówki" (Nasza Księgarnia) |
Nie obyło się jednak bez zgrzytów.
- no to jak synku, poczytamy?
- ale tu jest napisane "opowiem Ci mamo", a nie ma napisane "opowiem Ci tato"...
Logiki Młodemu nie można odmówić, więc Tatuś-Bajarz musiał zająć się niecnym procederem podsłuchiwania. A było co podsłuchiwać.
Książka na pozór nie wydaje się specjalnie imponująca. Ot niecałe 30 stron, na grubym kartonie i z mnóstwem obrazków. Czy to naprawdę warto? Jeśli macie dzieci, to tak.
Obrazki same w sobie stanowią arcyciekawą historię. Nagromadzenie szczegółów i postaci (oraz, jak się później okaże, ukrytych wiadomości) pozwala na poprowadzenie wątku wieloma torami i tylko od rodziców i pociech zależy, jak długo będzie trwała zabawa. Tym bardziej, że rysunki nie są pozbawione humoru.
Tatuś-Bajarz, choć nieco na uboczu, z przyjemnym zaskoczeniem stwierdził, że z Ukochanej też jest całkiem niezły Bajarz. Słuchał więc o wędrówkach i potyczkach dzielnych mrówek i o świetlikach, i o ślimakach, i o ćmach i motylach... i zdumiewał się tylko co nico - ileż to ciekawej wiedzy zawarte jest w tej niewielkiej książce. Nawet jeśli czegoś nie było w samej treści, dociekliwy Młody motywował Ukochaną do odszukania dodatkowych informacji.
Nagle w kąciku czytelniczym zapadła znacząca cisza. Młody, zabrał książkę i podszedł z nią do Tatusia-bajarza. Pokazał coś palcem na ostatniej stronie okładki i powiedział:
- Tatku, chciałbym Cię poprosić na stronę...
Dopiero wtedy Tatuś-Bajarz zauważył, że mały paluszek pokazuje adres mrowiska. Duże palce przebiegły po klawiaturze: www.etc... a Młody wdrapał się na kolana Tatusia-Bajarza i zabawa zaczęła się na nowo. Jeszcze więcej wiedzy, jeszcze więcej zabawy i te, niezauważone wcześniej, szczegóły.
Dla nas, dorosłych, świat robali najczęściej kojarzy się ze zwiniętą gazetą. Dzieci, które dopiero poznają cudowności natury, postrzegają to nieco inaczej. Fascynujące ile można się dowiedzieć od jednych i drugich maluchów...
Tatuś-Bajarz przytargał z targów trochę więcej książek, ale jeszcze nie wszystkie pokazał Młodemu. Już nie może się doczekać, by zobaczyć jego reakcje.
31.5.14
Bo czasem Tatuś-Bajarz może być okropny.
Całe dzieciństwo mały chłopiec marzył, jak to będzie, kiedy już dorośnie - kiedy będzie robił co chce i nikt nie będzie mu niczego zabraniał. Przecież będzie już dorosły.
I wtedy dorosłość przyszła i okazało się, że znów trzeba zacząć naukę czegoś od początku, a rodzice i tak są już na innym "levelu". W takiej sytuacji wyjść było niewiele. Można było usiąść nad rzeką piękną i rwącą i zapłakać rzewnie. Można było spróbować się wycofać pod skrzydła rodziców i tam pozostać, albo spróbować to wszystko ogarnąć.
Ileż można płakać i uciekać. Chłopiec postanowił więc zmierzyć się z dorosłą rzeczywistością. Czasem było bardzo trudno, a czasem niepokojąco łatwo. Zawsze jednak, kiedy już wydawało mu się, że coś zaczyna z tego rozumieć i awansować w hierarchii pogromców problemów... z nowym poziomem przychodziły nowe wyzwania i kłopoty. A z czasem te "wyzwania" przybrały całkiem realną i samobieżną formę.
O tym jak Tatuś-Bajarz radził sobie do tej pory, mniej więcej wiecie. Młody najczęściej uśmiecha Tatusia-Bajarza. Nie zawsze na tyle, by dało się to pokazać mimicznie, ale zawsze na tyle, że myśl "jestem z Ciebie dumny" synu automatycznie przechodzi przez łepetynę. A teraz jest jeszcze i Młodszy. Uśmiechy nie powinny schodzić z twarzy. A jednak - wyzwania nowego poziomu dają znać o sobie. Różnica wieku między Młodym a Młodszym jest taka, że jeden z nich jest samobieżny, głośny, wygadany, zręczny i bardziej lub mniej (zależnie od nastroju) samodzielny. Drugi... - dopiero zaczyna się obracać na brzuch. Sami więc rozumiecie, jak kierunek i jaki zwrot ma w tym równaniu zazdrość.
Młody może odczuwać spadek zainteresowania swoją osobą, może to powiązać z pojawieniem się nowego człowieczka i przeniesieniem uwagi właśnie na tego osobnika. Tym samym, Młody może chcieć walczyć o utraconą porcję uwagi - z nami, ale również z Młodszym. I faktycznie - kiedy tak się dzieje, uwaga do Młodego wraca, ale chyba niekoniecznie w takiej formie, jakby sobie życzył.
A Młodszy się rozkichał. Młodego trzymamy więc na dystans. Kiedy tylko zauważymy, że potrzebna jest interwencja to sami... Tatuś-Bajarz interweniujemy. To właśnie wtedy jest okropny, czego Młody nie zapomina mu powiedzieć.
Ciężko jest wytłumaczyć dziecku, dlaczego czasem trzeba zająć się jedną z pociech dokładniej niż drugą. W małych, zapłakanych oczach widzę wtedy oskarżające "on jest dla Was ważniejszy" - i nic więcej nie mogę zrobić. Nie mogę powiedzieć, że się myli i jest odwrotnie, nie daję rady wytłumaczyć, że "Jak Młodszy dorośnie..." W takich chwilach wieczór jest już całkiem przechlapany.
Jak powiedzieć trzylatkowi, że gdy on sam (Młody) miała 4 miesiące Tatuś-Bajarz był równie zaborczy i nadopiekuńczy - z jedną drobną różnicą - odganiał od Młodego Babcie, Dziadki i wszelkie inne przeszkadzajki nie jego będące rodzicami.
Czy to pomoże?
Na dziś Okropny-Tatuś-Bajarz mówi cichutko: Dobrej nocy.
I wtedy dorosłość przyszła i okazało się, że znów trzeba zacząć naukę czegoś od początku, a rodzice i tak są już na innym "levelu". W takiej sytuacji wyjść było niewiele. Można było usiąść nad rzeką piękną i rwącą i zapłakać rzewnie. Można było spróbować się wycofać pod skrzydła rodziców i tam pozostać, albo spróbować to wszystko ogarnąć.
Ileż można płakać i uciekać. Chłopiec postanowił więc zmierzyć się z dorosłą rzeczywistością. Czasem było bardzo trudno, a czasem niepokojąco łatwo. Zawsze jednak, kiedy już wydawało mu się, że coś zaczyna z tego rozumieć i awansować w hierarchii pogromców problemów... z nowym poziomem przychodziły nowe wyzwania i kłopoty. A z czasem te "wyzwania" przybrały całkiem realną i samobieżną formę.
O tym jak Tatuś-Bajarz radził sobie do tej pory, mniej więcej wiecie. Młody najczęściej uśmiecha Tatusia-Bajarza. Nie zawsze na tyle, by dało się to pokazać mimicznie, ale zawsze na tyle, że myśl "jestem z Ciebie dumny" synu automatycznie przechodzi przez łepetynę. A teraz jest jeszcze i Młodszy. Uśmiechy nie powinny schodzić z twarzy. A jednak - wyzwania nowego poziomu dają znać o sobie. Różnica wieku między Młodym a Młodszym jest taka, że jeden z nich jest samobieżny, głośny, wygadany, zręczny i bardziej lub mniej (zależnie od nastroju) samodzielny. Drugi... - dopiero zaczyna się obracać na brzuch. Sami więc rozumiecie, jak kierunek i jaki zwrot ma w tym równaniu zazdrość.
Młody może odczuwać spadek zainteresowania swoją osobą, może to powiązać z pojawieniem się nowego człowieczka i przeniesieniem uwagi właśnie na tego osobnika. Tym samym, Młody może chcieć walczyć o utraconą porcję uwagi - z nami, ale również z Młodszym. I faktycznie - kiedy tak się dzieje, uwaga do Młodego wraca, ale chyba niekoniecznie w takiej formie, jakby sobie życzył.
A Młodszy się rozkichał. Młodego trzymamy więc na dystans. Kiedy tylko zauważymy, że potrzebna jest interwencja to
Ciężko jest wytłumaczyć dziecku, dlaczego czasem trzeba zająć się jedną z pociech dokładniej niż drugą. W małych, zapłakanych oczach widzę wtedy oskarżające "on jest dla Was ważniejszy" - i nic więcej nie mogę zrobić. Nie mogę powiedzieć, że się myli i jest odwrotnie, nie daję rady wytłumaczyć, że "Jak Młodszy dorośnie..." W takich chwilach wieczór jest już całkiem przechlapany.
Jak powiedzieć trzylatkowi, że gdy on sam (Młody) miała 4 miesiące Tatuś-Bajarz był równie zaborczy i nadopiekuńczy - z jedną drobną różnicą - odganiał od Młodego Babcie, Dziadki i wszelkie inne przeszkadzajki nie jego będące rodzicami.
Czy to pomoże?
Na dziś Okropny-Tatuś-Bajarz mówi cichutko: Dobrej nocy.
24.5.14
Deglutyzator - podejscie trzecie.
Słońce pięknie ostatnio świeci na niebie, ale nad domkiem Tatusia-Bajarza przelatują drobne chmurki. Młody i Młodszy postanowili sobie zakatarzyć. O ile Młody jest względnie samobieżny i (jeszcze względniej) samodzielny i najgorsze co może zrobić, to rozsmarować wszystko w bliżej nieprzybliżalnych okolicach, o tyle Młodszy jeszcze nie przyswoił sobie idei dmuchania nosa. Nos trzeba wydmuchać za niego.
I tu na scenę (ponownie) wychodzi deglutyzator . Cóż tu dużo ukrywać - zdążyłem się już trochę oswoić z tym piekielnym narzędziem i teraz podchodzę do tej czynności nieco spokojniej. No a Młodszy?
Pomyślmy... i wyobraźmy sobie, że leżymy sobie beztrosko i tylko ćmienie głowy spowodowane zapchanym nosem psuje nam radość z dnia. I wtedy pochyla się nad nami ktoś cztery... pięć razy większy od nas i wkłada nam do nosa rurę od odkurzacza.
Być może właśnie dlatego Młodszy płacze, a czasem zaciska mocno buzię (zupełnie jak Tatuś-Bajarz u dentysty). Ale co robić?
Inna sprawa, że deglutyzator, jak to odkurzacze, działa na zasadzie ssania. Bujna wyobraźnia podpowiadała Tatusiowi-Bajarzowi obrazy, na których udało mu się przenicować Młodszego na drugą stronę - w wyniku braku dostępu powietrza do wnętrza... Ale rzeczywistość nie jest aż tak straszna. Jakkolwiek - jest wymagająca, bo trzeba czteromiesięcznemu berbeciowi przetłumaczyć, że buzia musi być otwarta (zupełnie, jak Tatusiowi-Bajarzowi u dentysty). Kiedy już ją otworzy powietrze ma się którędy dostać i dziecko powinno być bezpieczne.
Trzeba też zwalczyć w sobie ten dylemat, co będzie silniejsze - obawa przed wystraszeniem Pociechy, czy chęć niesienia pomocy zapchanemu noskowi.
A w te klocki Tatuś-Bajarz nigdy zbyt mocny nie był... no jakoś tak... jakoś.
I tu na scenę (ponownie) wychodzi deglutyzator . Cóż tu dużo ukrywać - zdążyłem się już trochę oswoić z tym piekielnym narzędziem i teraz podchodzę do tej czynności nieco spokojniej. No a Młodszy?
Pomyślmy... i wyobraźmy sobie, że leżymy sobie beztrosko i tylko ćmienie głowy spowodowane zapchanym nosem psuje nam radość z dnia. I wtedy pochyla się nad nami ktoś cztery... pięć razy większy od nas i wkłada nam do nosa rurę od odkurzacza.
Być może właśnie dlatego Młodszy płacze, a czasem zaciska mocno buzię (zupełnie jak Tatuś-Bajarz u dentysty). Ale co robić?
Inna sprawa, że deglutyzator, jak to odkurzacze, działa na zasadzie ssania. Bujna wyobraźnia podpowiadała Tatusiowi-Bajarzowi obrazy, na których udało mu się przenicować Młodszego na drugą stronę - w wyniku braku dostępu powietrza do wnętrza... Ale rzeczywistość nie jest aż tak straszna. Jakkolwiek - jest wymagająca, bo trzeba czteromiesięcznemu berbeciowi przetłumaczyć, że buzia musi być otwarta (zupełnie, jak Tatusiowi-Bajarzowi u dentysty). Kiedy już ją otworzy powietrze ma się którędy dostać i dziecko powinno być bezpieczne.
Trzeba też zwalczyć w sobie ten dylemat, co będzie silniejsze - obawa przed wystraszeniem Pociechy, czy chęć niesienia pomocy zapchanemu noskowi.
A w te klocki Tatuś-Bajarz nigdy zbyt mocny nie był... no jakoś tak... jakoś.
18.5.14
Drzewo zasadzone
Bez owijania w bawełnę - tak, chodzi o drzewo z powiedzenia.
Po świecie chodzą różne przekonania, stereotypy i powiedzenia. Niektóre z nich są krzywdzące, niektóre niegroźne, jedne błahe, a inne nieosiągalne. Tatuś-Bajarz stara się, by jego życiem nic podobnego nie rządziło - bo nie bójmy się tego powiedzieć wprost - takie stereotypy potrafią zawładnąć sposobem myślenia człowieka.
Więc prewencyjnie staramy się je w naszej rodzince ignorować - tak jak przesądy.
Ale... Tatuś-Bajarz jest też troszeczkę hipokrytą (no bo któż nim nie jest) - zwłaszcza, gdy w grę wchodzą stereotypy/oczekiwania przez Tatusia-Bajarza już spełnione. Każdy lubi się czasem troszeczkę pochwalić.
Mawia się, że mężczyzna powinien:
spłodzić syna
zasadzić drzewo
wybudować dom.
Punkt pierwszy jest już podwójnym powodem do dumy. Punkt trzeci - dom, dał się łatwo zastąpić mieszkaniem - przecież ciężko oczekiwać, że każdy mężczyzna w tym kraju wybuduje domek... wiem wiem... byłoby cudownie, ale... no prawda jest taka, że nie da się.
Tylko to drzewo - to właśnie ono spędzało sen z powiek. Metaforycznie rzecz prezentując...
Ale podczas spacerów Polem Mokotowskim Tatuś-Bajarz zastanawiał się, czy pozwolą mu zasadzić tu jakieś drzewko i jakby miał się do tego zabrać.
Tymczasem na balkonie dojrzewała choinka, która była z nami już dwie Gwiazdki. Wczoraj wreszcie wróciła do natury. Nie na Polu Mokotowskim... ale w miejscu o wiele przyjemniejszym.
3.5.14
Dziś będzie o dziecku, ale o innym...
Dziś będzie o Tatusiu-Bajarzu, który
– jak już zdążyliście zauważyć – jest facetem, a faceci...
często mają bardzo blisko do bycia chłopcami. Objawia się to
przede wszystkim w konfrontacji z narzędziami, gadżetami i
przyjemnością z majsterkowania.
Gdzieś głęboko w sferze marzeń
Tatusia-Bajarza kryje się chęć posiadania niewielkiego warsztatu –
takiego przy garażu, z dwiema skrzyneczkami przenośnych narzędzi,
z imadłem i stołem, na którym można te wszystkie zabawki
rozłożyć. Może kiedyś uda się to marzenie zrealizować.
Tymczasem miejsce warsztatu jest w pawlaczu, a wszelkie naprawy i
drobne majsterki wyprawiam z rozmachem i zapałem godnym większej
sprawy. Nie będę tego ukrywał, ani się tego wstydził.
Nie wszystko jednak, co wymaga naprawy,
lub jakiejkolwiek przeróbki / ingerencji, wiąże się z wyciąganiem
warsztatu na podłogę, kilkugodzinnego planowania i sprzątania (to
ostatnie, już post factum). Czasem warto zaimponować pociechom (lub
Ukochanej) przygotowaniem na każdą sytuację, nawet tak poważną,
jak wymiana żarówki, naprawa maszyny do szycia, otwarcie listu od
fiskusa, czy założenie smoczka na butelkę.
Na takie sytuacje Tatuś-Bajarz jest
doskonale przygotowany. Ma szwajcarski scyzoryk i multitool z kiosku.
Myślę, że każdy męski czytelnik zrozumie powagę tej
deklaracji. Może tylko z wyłączeniem jednego drobiazgu.
Niezbyt krótka uwaga petitem:
Tatuś-Bajarz miał kiedyś dziadka. A
dziadek (również Bajarz, jak mawiano) powiadał, że nie stać nas
na kupowanie tanich rzeczy. Przewrotność tej zasady spowodowała,
że sens takiego postępowania długo nam umykał. Kiedy jednak
później (w sensie kilku dekad), musieliśmy kupić kilka par spodni
w czasie, w którym kiedyś kupowaliśmy tylko jedną; czy kiedy noże
tępiły się i łamały zanim przebrnęły przez swoje obiecane 1000
bochenków. Dopiero wtedy matematyka okazała się właściwa –
płacenie 10 razy za mniej często przekraczało koszt jednego
większego zakupu.
A jednak z multitoolem Tatuś-Bajarz
nie zaszalał. W końcu – ile razy mógłby musieć z niego
skorzystać. Kilka drobiazgów w miesiącu... przecież „nikt nie
będzie z tego strzelał”. Zamiast poświęcać kilka stów na
markę Bajarz zdecydował się na wydatek złotych kilkudziesięciu.
Dopiero po jakimś czasie wróciły do niego słowa Dziadka.
Najpierw więc okazało, się, że nóż
nie jest zbyt ostry i wymagał wyciągnięcia ostrzałki z
pawlaczowego warsztatu. Jakiś czas później podobną usterką
wykazał się otwieracz do puszek. I znów wizyta w pawlaczu.
Podobnie było z przypadkiem, gdy uchwyt do bitów okazał się za
luźny i potrzebne były kombinerki (z pawlacza). A skoro już o
kombinerkach..., w którymś momencie jedna z końcówek szczypiących
przeszła przez blokadę w obudowie i całość nie dała się już
zamknąć. W ruch poszły więc dwa śrubokręty.
Ukochana śmiała się szczerze z nowej
zabawki Tatusia-Bajarza i nazywała ją zestawem małego
majsterkowicza, bo ciągle trzeba było przy niej majsterkować. A
Tatuś-Bajarz wyniósł z tego dwa wnioski.
Po pierwsze – swoje dzieci będzie
uczył dziadkowej prawdy: nie stać nas na kupowanie tanich rzeczy.
Po drugie – jeśli jakiś Victorinox,
albo Leatherman chciałby recenzji porównawczej na temat
przydatności multitoola w życiu rodzica – służę swoją osobą.
Subskrybuj:
Posty (Atom)