3.5.14

Dziś będzie o dziecku, ale o innym...

Dziś będzie o Tatusiu-Bajarzu, który – jak już zdążyliście zauważyć – jest facetem, a faceci... często mają bardzo blisko do bycia chłopcami. Objawia się to przede wszystkim w konfrontacji z narzędziami, gadżetami i przyjemnością z majsterkowania.

Gdzieś głęboko w sferze marzeń Tatusia-Bajarza kryje się chęć posiadania niewielkiego warsztatu – takiego przy garażu, z dwiema skrzyneczkami przenośnych narzędzi, z imadłem i stołem, na którym można te wszystkie zabawki rozłożyć. Może kiedyś uda się to marzenie zrealizować. Tymczasem miejsce warsztatu jest w pawlaczu, a wszelkie naprawy i drobne majsterki wyprawiam z rozmachem i zapałem godnym większej sprawy. Nie będę tego ukrywał, ani się tego wstydził.

Nie wszystko jednak, co wymaga naprawy, lub jakiejkolwiek przeróbki / ingerencji, wiąże się z wyciąganiem warsztatu na podłogę, kilkugodzinnego planowania i sprzątania (to ostatnie, już post factum). Czasem warto zaimponować pociechom (lub Ukochanej) przygotowaniem na każdą sytuację, nawet tak poważną, jak wymiana żarówki, naprawa maszyny do szycia, otwarcie listu od fiskusa, czy założenie smoczka na butelkę.

Na takie sytuacje Tatuś-Bajarz jest doskonale przygotowany. Ma szwajcarski scyzoryk i multitool z kiosku. Myślę, że każdy męski czytelnik zrozumie powagę tej deklaracji. Może tylko z wyłączeniem jednego drobiazgu.

Niezbyt krótka uwaga petitem:
Tatuś-Bajarz miał kiedyś dziadka. A dziadek (również Bajarz, jak mawiano) powiadał, że nie stać nas na kupowanie tanich rzeczy. Przewrotność tej zasady spowodowała, że sens takiego postępowania długo nam umykał. Kiedy jednak później (w sensie kilku dekad), musieliśmy kupić kilka par spodni w czasie, w którym kiedyś kupowaliśmy tylko jedną; czy kiedy noże tępiły się i łamały zanim przebrnęły przez swoje obiecane 1000 bochenków. Dopiero wtedy matematyka okazała się właściwa – płacenie 10 razy za mniej często przekraczało koszt jednego większego zakupu.


A jednak z multitoolem Tatuś-Bajarz nie zaszalał. W końcu – ile razy mógłby musieć z niego skorzystać. Kilka drobiazgów w miesiącu... przecież „nikt nie będzie z tego strzelał”. Zamiast poświęcać kilka stów na markę Bajarz zdecydował się na wydatek złotych kilkudziesięciu. Dopiero po jakimś czasie wróciły do niego słowa Dziadka.

Najpierw więc okazało, się, że nóż nie jest zbyt ostry i wymagał wyciągnięcia ostrzałki z pawlaczowego warsztatu. Jakiś czas później podobną usterką wykazał się otwieracz do puszek. I znów wizyta w pawlaczu. Podobnie było z przypadkiem, gdy uchwyt do bitów okazał się za luźny i potrzebne były kombinerki (z pawlacza). A skoro już o kombinerkach..., w którymś momencie jedna z końcówek szczypiących przeszła przez blokadę w obudowie i całość nie dała się już zamknąć. W ruch poszły więc dwa śrubokręty.

Ukochana śmiała się szczerze z nowej zabawki Tatusia-Bajarza i nazywała ją zestawem małego majsterkowicza, bo ciągle trzeba było przy niej majsterkować. A Tatuś-Bajarz wyniósł z tego dwa wnioski.

Po pierwsze – swoje dzieci będzie uczył dziadkowej prawdy: nie stać nas na kupowanie tanich rzeczy.

Po drugie – jeśli jakiś Victorinox, albo Leatherman chciałby recenzji porównawczej na temat przydatności multitoola w życiu rodzica – służę swoją osobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz