Dziś będzie o Tatusiu-Bajarzu, który
– jak już zdążyliście zauważyć – jest facetem, a faceci...
często mają bardzo blisko do bycia chłopcami. Objawia się to
przede wszystkim w konfrontacji z narzędziami, gadżetami i
przyjemnością z majsterkowania.
Gdzieś głęboko w sferze marzeń
Tatusia-Bajarza kryje się chęć posiadania niewielkiego warsztatu –
takiego przy garażu, z dwiema skrzyneczkami przenośnych narzędzi,
z imadłem i stołem, na którym można te wszystkie zabawki
rozłożyć. Może kiedyś uda się to marzenie zrealizować.
Tymczasem miejsce warsztatu jest w pawlaczu, a wszelkie naprawy i
drobne majsterki wyprawiam z rozmachem i zapałem godnym większej
sprawy. Nie będę tego ukrywał, ani się tego wstydził.
Nie wszystko jednak, co wymaga naprawy,
lub jakiejkolwiek przeróbki / ingerencji, wiąże się z wyciąganiem
warsztatu na podłogę, kilkugodzinnego planowania i sprzątania (to
ostatnie, już post factum). Czasem warto zaimponować pociechom (lub
Ukochanej) przygotowaniem na każdą sytuację, nawet tak poważną,
jak wymiana żarówki, naprawa maszyny do szycia, otwarcie listu od
fiskusa, czy założenie smoczka na butelkę.
Na takie sytuacje Tatuś-Bajarz jest
doskonale przygotowany. Ma szwajcarski scyzoryk i multitool z kiosku.
Myślę, że każdy męski czytelnik zrozumie powagę tej
deklaracji. Może tylko z wyłączeniem jednego drobiazgu.
Niezbyt krótka uwaga petitem:
Tatuś-Bajarz miał kiedyś dziadka. A
dziadek (również Bajarz, jak mawiano) powiadał, że nie stać nas
na kupowanie tanich rzeczy. Przewrotność tej zasady spowodowała,
że sens takiego postępowania długo nam umykał. Kiedy jednak
później (w sensie kilku dekad), musieliśmy kupić kilka par spodni
w czasie, w którym kiedyś kupowaliśmy tylko jedną; czy kiedy noże
tępiły się i łamały zanim przebrnęły przez swoje obiecane 1000
bochenków. Dopiero wtedy matematyka okazała się właściwa –
płacenie 10 razy za mniej często przekraczało koszt jednego
większego zakupu.
A jednak z multitoolem Tatuś-Bajarz
nie zaszalał. W końcu – ile razy mógłby musieć z niego
skorzystać. Kilka drobiazgów w miesiącu... przecież „nikt nie
będzie z tego strzelał”. Zamiast poświęcać kilka stów na
markę Bajarz zdecydował się na wydatek złotych kilkudziesięciu.
Dopiero po jakimś czasie wróciły do niego słowa Dziadka.
Najpierw więc okazało, się, że nóż
nie jest zbyt ostry i wymagał wyciągnięcia ostrzałki z
pawlaczowego warsztatu. Jakiś czas później podobną usterką
wykazał się otwieracz do puszek. I znów wizyta w pawlaczu.
Podobnie było z przypadkiem, gdy uchwyt do bitów okazał się za
luźny i potrzebne były kombinerki (z pawlacza). A skoro już o
kombinerkach..., w którymś momencie jedna z końcówek szczypiących
przeszła przez blokadę w obudowie i całość nie dała się już
zamknąć. W ruch poszły więc dwa śrubokręty.
Ukochana śmiała się szczerze z nowej
zabawki Tatusia-Bajarza i nazywała ją zestawem małego
majsterkowicza, bo ciągle trzeba było przy niej majsterkować. A
Tatuś-Bajarz wyniósł z tego dwa wnioski.
Po pierwsze – swoje dzieci będzie
uczył dziadkowej prawdy: nie stać nas na kupowanie tanich rzeczy.
Po drugie – jeśli jakiś Victorinox,
albo Leatherman chciałby recenzji porównawczej na temat
przydatności multitoola w życiu rodzica – służę swoją osobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz