Młody wrócił z wakacji.
Chwilowo.
Tatuś-Bajarz miał więc okazję do zaobserwowania wielu ciekawych zjawisk:
- Jak głęboka była cisza, gdy Młody był u Dziadków.
- Jak powoli przemieszczały się losowe obiekty w mieszkaniu, gdy Młody był u Dziadków.
- Jak niespokojnie się zasypiało, gdy Młody był u Dziadków.
- Jak długo ciągną się sekundy... minuty... , gdy Młody był u Dziadków.
I Młody wrócił z wakacji.
Chwilowo, bo za moment znów nam zniknie na tydzień i myśli powrócą.
Tymczasem Tatuś-Bajarz zastanawia się:
- Jak niemożliwe wydaje się czasem zaśnięcie, gdy Młody o 22 uznaje, że jemu się nie chce spać.
- Jak wiele zabawek na raz można zmieścić w małym dziecięcym pokoju.
- Jak bardzo można się spieszyć do domu...
Pikanie pustego fotelika na tylnym siedzeniu powstrzymało bieg myśli i Tatuś-Bajarz delikatnie zwolnił. Jechał do domu i zdecydowanie wolał dojechać tam bezpiecznie. Nie trzeba jechać po limitach... 5-8 km w dół nie zrobi różnicy na dziesięciokilometrowej trasie. Kiedy był już niedaleko celu, dopadła go jeszcze jedna refleksja...
Kiedy skręcił w ostatnią długą prostą ulicę minął młodego mężczyznę, który pchał samochód. Pojazd miał włączone światła awaryjne i przejeżdżał przez przejazd tramwajowy. Kątem oka Tatuś-Bajarz zauważył, że kierownicą operuje siędząca na fotelu pasażera kobieta z dzieckiem na kolanach.
Zatrzymał się, wrzucił awaryjne i wysiadł zapytać, czy mógłby w czymś pomóc.
- Ma pan linkę? - zapytał wyraźnie zmęczony mężczyzna.
- Niestety nie - odparł Bajarz i w tym momencie zdał sobie sprawę, jak mu głupio, bo chciał pomóc, ale nie miał jak.
- Nie szkodzi - dorzucił tamten - i tak mam już niedaleko.
Tatuś-Bajarz życzył dobrej i spokojnej nocy, wsiadł do samochodu i odjechał cały czas myśląc. Gdy usiadł na łóżku przy Ukochanej i leżącym obok Młodym, wyobraził sobie, że to oni siedzą na przednim fotelu, a on sam spycha samochód z przejazdu.
- Czy możemy kupić linkę do samochodu - zapytał.
- hmmm... - przytaknęła przez sen Ukochana - a coś się stało?
- Rano Ci opowiem.
Facet, też może być kurą domową i dziecku różne bajki opowiadać. Zwłaszcza, jeśli dziecko również opowiada.
23.8.13
9.8.13
No dobrze - przyznaję się...
... że tęsknię.
Młody na wakacjach dziadków uśmiecha,
My z Ukochaną robimy porządki.
Trzepiemy dywany, pielimy grządki,
i co kwadrans łapie nas zawiecha.
Znam takiego - zaczęła ma Duszka
- coby nam tu piszczał i biegał wytrwale
nie odpuszczał by nam... nie byłoby "ale".
Oj powiędłyby nam uszka.
Wiem, że popracować mogę sobie w spokoju
- odparłem próbując nie uronić łezki
- tęsknota mnie kłuje, jak na krześle pinezki,
niechby już sobie pobiegał w pokoju.
Niechby już mówił: poczytaj mi tato
i pobaw się ze mną samochodami,
a potem szbyciutko zejdziemy schodami,
na dwór - bo ja uwielbam lato.
Nie wiem, kiedy Młody literki składać zacznie
i śledzić będzie moje wpisy bacznie,
Teraz jednak przyznam szczerze i gorąco,
że okropnie już tęsknię za tym Brzdącem
Młody na wakacjach dziadków uśmiecha,
My z Ukochaną robimy porządki.
Trzepiemy dywany, pielimy grządki,
i co kwadrans łapie nas zawiecha.
Znam takiego - zaczęła ma Duszka
- coby nam tu piszczał i biegał wytrwale
nie odpuszczał by nam... nie byłoby "ale".
Oj powiędłyby nam uszka.
Wiem, że popracować mogę sobie w spokoju
- odparłem próbując nie uronić łezki
- tęsknota mnie kłuje, jak na krześle pinezki,
niechby już sobie pobiegał w pokoju.
Niechby już mówił: poczytaj mi tato
i pobaw się ze mną samochodami,
a potem szbyciutko zejdziemy schodami,
na dwór - bo ja uwielbam lato.
Nie wiem, kiedy Młody literki składać zacznie
i śledzić będzie moje wpisy bacznie,
Teraz jednak przyznam szczerze i gorąco,
że okropnie już tęsknię za tym Brzdącem
28.7.13
Przebiegło przez głowę - #2
... i ucho.
"Tato, zrób żeby było zimnełko"
W odpowiedzi na wcześniejsze "ale tu ciepełko"
"Tato, zrób żeby było zimnełko"
W odpowiedzi na wcześniejsze "ale tu ciepełko"
15.7.13
Spacer #30 - Muzeum Kolejnictwa
Kolejny weekend minął nam w miarę bezdeszczowo. Przynajmniej w tej części dziennej. Niedzielny poranek nie zapowiadał jednak aury spacerowej. Dopiero w porze poobiadowej chmury delikatnie się rozwiały i zaczęło świecić Słońce. Drogą głosowania zdecydowaliśmy, że to popołudnie spędzimy na jednym ze spacerów polecanych przez wydawnictwo o którym już wspominałem na blogu. Muzeum Kolejnictwa miało przynajmniej kilka argumentów po swojej stronie - w tym również fakt, że po wakacjach u dziadków Młody rozsmakował się w bajce "Stacyjkowo".
... że o makietach nie wspomnę.
Muzeum znajduje się w samym centrum Warszawy a nad wejściem widnieje szyld nieistniejącej już Warszawy Głównej. Chwilę po minięciu kasy zaczyna się zupełnie inny świat.
No może podkolorowałem, ale jestem przekonany, że każdy facet, który miał w życiu szczęście bawić się kolejką zrozumie, co miałem na myśli, gdy zobaczy te wszystkie modele w przeróżnych skalach...
Dość dziwnym wrażeniem było przejście przez pokój z WARSem. Jeśli macie choć trochę więcej lat i pamiętacie, jak wyglądały kiedyś podróże koleją, być może przemknie Wam przez głowę myśl, że może... MOŻE... kiedyś podróżowało się bardziej komfortowo niż dzisiaj.
W części muzealnej obowiązuje zakaz dotykania eksponatów i muszę przyznać, że doskonale rozumiem rozterki Młodego, który chciał dotknąć wszystkiego. Na szczęście są również makiety, które za opłatą (2-5PLN - niestety) uruchamiają kilka składów kolejek i można powrócić do marzeń z dzieciństwa, lub - jak w przypadku Młodego - rozmarzyć się bez granic.
Potem przeszliśmy do skansenu. Nieliczne dostępne do zwiedzania ciuchcie zrekompensowały Młodemu wszelkie zakazy z muzeum. Jeśli doceniacie dziecięcy śmiech - spróbujcie posadzić dziecko przy przepustnicy lokomotywy i dajcie sygnał odjazdu.
Żeby jednak nie rozpływać się tylko w superlatywach - było kilka minusów. Młody może ich nie zauważył, ale...
Trochę żałowaliśmy, że nie udało nam się wejść do kilku pociągów, które były w konserwacji, lub zamknięte z powodu niewystarczającej ilości etatów - tak było np. w przypadku salonki Breżniewa.
A największe rozczarowanie dotyczyło chyba nieobecności zachwalanego przez przewodnik pociągu opancerzonego. Nic to - będziemy mieli powód do ponownej wizyty.
Nie można tego spaceru przyrównać do wizyty w parku, ale klimat dworców z czasów ciuchć parowych można tu odczuć.
Więcej szczegółów możecie odnaleźć na stronie muzeum - Muzeum Kolejnictwa
7.7.13
Wściekły na Teściów
Kilka zdań wstępu:
Nie odnieście proszę wrażenia, że jestem ostatnio tylko zły. Życie naprawdę przynosi mi wiele uśmiechów, a nie tylko troski. Nie chcę jednak pisać tylko - parafrazując - o pieluszce Maryni, byle pisać. Chcę pisać o sprawach, które mnie ruszyły, a które może nie są obce i Wam i też będziecie mogli coś na ten temat dopowiedzieć.
I jeszcze - Mówi się, że "rodziny się nie wybiera" - z myślą przede wszystkim o rodzicach. Z teściami sprawa jest jakby bardziej podstępna. Formalnie wybierając sobie Małżonka wybieracie również cały off-set... widzicie ten kruczek?
Najogólniej - nie mam nic przeciwko moim teściom. No może "nic" to za mocne słowo. Lubię ich i szanuję - to tylko niektóre z ich zachowań powodują, że czasem dostaję białej gorączki i chcę bronić siebie i swoje dziecko nawet przed nimi.
Tekst właściwy:
Ponieważ jestem rodzicem zasadniczym (niestety) i bardzo (niemal paranoicznie) opiekuńczym zawsze staram się obserwować kątem oka, czy osoby, które akurat w tej chwili opiekują się Młodym, wykonują dobrą robotę. Oczywiście mam zastrzeżenia.
Kalendarz wskazuje lipiec, a co za tym idzie dla Młodego nadszedł termin pierwszych wakacji u Dziadków. Ja wciąż miałem zastrzeżenia - głównie do upartego ignorowania naszych zaleceń - ale Ukochana przekonała mnie, że w ten sposób nie wypuścimy Młodego z domu przed jego maturą. Z mieszanymi uczuciami przystałem więc na jej argumenty. Pomijam fakt, że było ciężko przez czas jego nieobecności, a zegar domowych porządków wcale nie kręcił się wolniej.
Wreszcie znów się spotkała nasza mała rodzinka... + teściowie. I pojechaliśmy nad jeziorko. Młody się pluskał i chlupał i śmiał... i prychał. Aż wreszcie zmarzł i wyszedł. Po zdjęciu kąpielówek dziadkowie bez skrępowania pozwolili mu pobiegać po plaży. Kiedy - na moje zdziwione spojrzenie - wcale nie zareagowali, po drugim kółku Młodego-Naturysty - powiedziałem wprost, że nie życzę sobie, żeby on paradował nago po plaży. I basta!
- bo on się nie da złapać... rzekła Babcia-Dziewczynka (którą tak wtedy określiłem w myślach, rozpaczliwie rozwiewając wizje, czego jeszcze nie mogła zrobić, "Bo on się nie da" przez ostatni tydzień...
-serio? - zapytałem i nim pytajnik dobrze wybrzmiał Młody siedział mi na kolanach i zakładał koszulkę i spodenki. - Można? Można!
Wtedy zaczęła się cała seria tłumaczeń i zdań typu "nie przesadzaj, sam też pewnie biegałeś..."
Na co padała moja odpowiedź, że od tamtego czasu wiele się zmieniło i że - przede wszystkim - nie życzę sobie tego, a oni jako dorośli powinni to uszanować podczas opieki nad Młodym. Ukochana podzialiła moje zdanie.
Z plaży zeszliśmy mając nad głową chmurę dyskusji. Ale zdania nie zmieniliśmy i Młody już nie udawał Adama. Rzut oka na plażę pozwolił stwierdzić, że z dwóch tuzinów dzieciaków, które tam biegały, żadne nie było roznegliżowane.
Teściowie przez chwilę sprawiali wrażenie, jakbyśmy im odebrali zabawkę.
Wniosek I
Nie chcę powiedzieć, że na każdej publicznej plaży czai się zboczeniec z aparatem. Ale uważam, że czasy zmieniły się wystarczająco niepokojąco, by nasz punkt widzenia miał uzasadnienie. Poza tym - należy szanować również innych - tych którzy na plażę przychodzą bez dzieci i nie chcą oglądać golasów, które - z braku drzew w pobliżu - siusiają na środku plaży. Należy szanować prawo i intymność dziecka, które nie musi wiedzieć w wieku 3 lat, że pewnych rzeczy nie przystoi robić.
Wniosek II
Powoli zdaję sobie sprawę, że za 20-30 lat czeka mnie podobna rozmowa - tym razem z synem i to ja będę zapewne tym, który powie "kiedyś to inaczej było".
Wniosek III
Jeśli jednak należycie do osób, które uważają podobnie, jak Teściowie, to odpowiedzcie sobie na pytanie - dlaczego niby dziecko pa paradować z gołą pupą? Względy estetyczne czy higieniczne?
Estetyka - idźcie sobie na plażę nudystów - tam wszystko będie na miejscu.
Higiena - Pieluszki tetrowe nie umywają się do dzisiejszych jeśli chodzi o stopień higieny, bielizna jest lżejsza i bardziej oddychającai wreszcie...
TO SIĘ MYJE, A NIE WIETRZY.
Nie odnieście proszę wrażenia, że jestem ostatnio tylko zły. Życie naprawdę przynosi mi wiele uśmiechów, a nie tylko troski. Nie chcę jednak pisać tylko - parafrazując - o pieluszce Maryni, byle pisać. Chcę pisać o sprawach, które mnie ruszyły, a które może nie są obce i Wam i też będziecie mogli coś na ten temat dopowiedzieć.
I jeszcze - Mówi się, że "rodziny się nie wybiera" - z myślą przede wszystkim o rodzicach. Z teściami sprawa jest jakby bardziej podstępna. Formalnie wybierając sobie Małżonka wybieracie również cały off-set... widzicie ten kruczek?
Najogólniej - nie mam nic przeciwko moim teściom. No może "nic" to za mocne słowo. Lubię ich i szanuję - to tylko niektóre z ich zachowań powodują, że czasem dostaję białej gorączki i chcę bronić siebie i swoje dziecko nawet przed nimi.
Tekst właściwy:
Ponieważ jestem rodzicem zasadniczym (niestety) i bardzo (niemal paranoicznie) opiekuńczym zawsze staram się obserwować kątem oka, czy osoby, które akurat w tej chwili opiekują się Młodym, wykonują dobrą robotę. Oczywiście mam zastrzeżenia.
Kalendarz wskazuje lipiec, a co za tym idzie dla Młodego nadszedł termin pierwszych wakacji u Dziadków. Ja wciąż miałem zastrzeżenia - głównie do upartego ignorowania naszych zaleceń - ale Ukochana przekonała mnie, że w ten sposób nie wypuścimy Młodego z domu przed jego maturą. Z mieszanymi uczuciami przystałem więc na jej argumenty. Pomijam fakt, że było ciężko przez czas jego nieobecności, a zegar domowych porządków wcale nie kręcił się wolniej.
Wreszcie znów się spotkała nasza mała rodzinka... + teściowie. I pojechaliśmy nad jeziorko. Młody się pluskał i chlupał i śmiał... i prychał. Aż wreszcie zmarzł i wyszedł. Po zdjęciu kąpielówek dziadkowie bez skrępowania pozwolili mu pobiegać po plaży. Kiedy - na moje zdziwione spojrzenie - wcale nie zareagowali, po drugim kółku Młodego-Naturysty - powiedziałem wprost, że nie życzę sobie, żeby on paradował nago po plaży. I basta!
- bo on się nie da złapać... rzekła Babcia-Dziewczynka (którą tak wtedy określiłem w myślach, rozpaczliwie rozwiewając wizje, czego jeszcze nie mogła zrobić, "Bo on się nie da" przez ostatni tydzień...
-serio? - zapytałem i nim pytajnik dobrze wybrzmiał Młody siedział mi na kolanach i zakładał koszulkę i spodenki. - Można? Można!
Wtedy zaczęła się cała seria tłumaczeń i zdań typu "nie przesadzaj, sam też pewnie biegałeś..."
Na co padała moja odpowiedź, że od tamtego czasu wiele się zmieniło i że - przede wszystkim - nie życzę sobie tego, a oni jako dorośli powinni to uszanować podczas opieki nad Młodym. Ukochana podzialiła moje zdanie.
Z plaży zeszliśmy mając nad głową chmurę dyskusji. Ale zdania nie zmieniliśmy i Młody już nie udawał Adama. Rzut oka na plażę pozwolił stwierdzić, że z dwóch tuzinów dzieciaków, które tam biegały, żadne nie było roznegliżowane.
Teściowie przez chwilę sprawiali wrażenie, jakbyśmy im odebrali zabawkę.
Wniosek I
Nie chcę powiedzieć, że na każdej publicznej plaży czai się zboczeniec z aparatem. Ale uważam, że czasy zmieniły się wystarczająco niepokojąco, by nasz punkt widzenia miał uzasadnienie. Poza tym - należy szanować również innych - tych którzy na plażę przychodzą bez dzieci i nie chcą oglądać golasów, które - z braku drzew w pobliżu - siusiają na środku plaży. Należy szanować prawo i intymność dziecka, które nie musi wiedzieć w wieku 3 lat, że pewnych rzeczy nie przystoi robić.
Wniosek II
Powoli zdaję sobie sprawę, że za 20-30 lat czeka mnie podobna rozmowa - tym razem z synem i to ja będę zapewne tym, który powie "kiedyś to inaczej było".
Wniosek III
Jeśli jednak należycie do osób, które uważają podobnie, jak Teściowie, to odpowiedzcie sobie na pytanie - dlaczego niby dziecko pa paradować z gołą pupą? Względy estetyczne czy higieniczne?
Estetyka - idźcie sobie na plażę nudystów - tam wszystko będie na miejscu.
Higiena - Pieluszki tetrowe nie umywają się do dzisiejszych jeśli chodzi o stopień higieny, bielizna jest lżejsza i bardziej oddychającai wreszcie...
TO SIĘ MYJE, A NIE WIETRZY.
25.6.13
Kula wcale nie hula
Postanowiłem, że dziś jednak nie będzie miło.
Mija nam właśnie drugi tydzień rodzinnego urlopu. Jako tatuś, który "jest zawsze w pobliżu", cierpię oczywiście z powodu przeniesienia całkowitej uwagi na Ukochaną. Ale to się da znieść. To trzeba znieść.
Są jeszcze rodzinne atrakcje, których można w czasie takiego urlopu zażywać - wydawać by się mogło - do woli. Ale z wszelkimi planami trzeba być ostrożnym i elastycznym. Jeśli Centrum Nauki Kopernik powiedziało, że mają full i trzeba poczekać, to jeszcze nie oznacza końca świata. Poszliśmy więc w trójkę do podziemi BUW-u. Podobno mają tam ciekawy plac zabaw.
Może miałem naprawdę kiepski dzień. Może to pogoda, albo dłuuugie kolejki w CNK, ale zejście do podziemi Biblioteki Uniwersyteckiej rozczarowało mnie już od pierwszego stopnia.
Przede wszystkim po "galerii" umieszczonej w takim budynku spodziewałem się czegoś zdecydowanie bardziej kulturalnego, niż serwis Apple, Bikeshop, czy sklep z ceramiką. Ale przejdźmy już do placu zabaw.
W kompleksie HulaKula są dwa place zabaw. My mieliśmy pecha - nie bójmy się użyć tego słowa - odwiedzić plac dla dzieci młodszych.
Pierwsze rozczarowanie - to opłata - spodziewałem się, że jakaś będzie, ale 20 złotych wydaje mi się, za duże choćby z tego względu, że wewnątrz znajdowały dodatkowe "atrakcje" - każda za osobne 2 złote. Zaś sam "system" (tak zostało to określone w ośrodku) sprawiał wrażenie wprawdzie rozbudowanego, ale zakupionego od podróżnego lunaparku.
Pani siedząca przy biurku zdawała się zajmować się tylko rozmawiać przez telefon i sprawdzać bileciki. Kiedy mała dziewczynka podeszła do bramki, by następnie wyjść sobie w czarną dal, Pani rozejrzała się, coś powiedziała, a potem znów rozejrzała - tym razem błagalnym wzrokiem szukając rodziców. W końcu jednak wysupłała się z krzesła i przymknęła bramkę.
I jeszcze: sztuczne światło (choć to akurat jest najtrudniejsze do obejścia w podziemiach, a i dzieciom nie przeszkadzało) i muzyka, która moim zdaniem była zbyt dorosła, jak na plac zabaw dla małych dzieci. Szczególnie w przypadku polskich wykonawców, śpiewających o polskiej rzeczywistości.
Raczej nieprędko się tam wybierzemy ponownie.
Mija nam właśnie drugi tydzień rodzinnego urlopu. Jako tatuś, który "jest zawsze w pobliżu", cierpię oczywiście z powodu przeniesienia całkowitej uwagi na Ukochaną. Ale to się da znieść. To trzeba znieść.
Są jeszcze rodzinne atrakcje, których można w czasie takiego urlopu zażywać - wydawać by się mogło - do woli. Ale z wszelkimi planami trzeba być ostrożnym i elastycznym. Jeśli Centrum Nauki Kopernik powiedziało, że mają full i trzeba poczekać, to jeszcze nie oznacza końca świata. Poszliśmy więc w trójkę do podziemi BUW-u. Podobno mają tam ciekawy plac zabaw.
Może miałem naprawdę kiepski dzień. Może to pogoda, albo dłuuugie kolejki w CNK, ale zejście do podziemi Biblioteki Uniwersyteckiej rozczarowało mnie już od pierwszego stopnia.
Przede wszystkim po "galerii" umieszczonej w takim budynku spodziewałem się czegoś zdecydowanie bardziej kulturalnego, niż serwis Apple, Bikeshop, czy sklep z ceramiką. Ale przejdźmy już do placu zabaw.
W kompleksie HulaKula są dwa place zabaw. My mieliśmy pecha - nie bójmy się użyć tego słowa - odwiedzić plac dla dzieci młodszych.
Pierwsze rozczarowanie - to opłata - spodziewałem się, że jakaś będzie, ale 20 złotych wydaje mi się, za duże choćby z tego względu, że wewnątrz znajdowały dodatkowe "atrakcje" - każda za osobne 2 złote. Zaś sam "system" (tak zostało to określone w ośrodku) sprawiał wrażenie wprawdzie rozbudowanego, ale zakupionego od podróżnego lunaparku.
Pani siedząca przy biurku zdawała się zajmować się tylko rozmawiać przez telefon i sprawdzać bileciki. Kiedy mała dziewczynka podeszła do bramki, by następnie wyjść sobie w czarną dal, Pani rozejrzała się, coś powiedziała, a potem znów rozejrzała - tym razem błagalnym wzrokiem szukając rodziców. W końcu jednak wysupłała się z krzesła i przymknęła bramkę.
I jeszcze: sztuczne światło (choć to akurat jest najtrudniejsze do obejścia w podziemiach, a i dzieciom nie przeszkadzało) i muzyka, która moim zdaniem była zbyt dorosła, jak na plac zabaw dla małych dzieci. Szczególnie w przypadku polskich wykonawców, śpiewających o polskiej rzeczywistości.
Raczej nieprędko się tam wybierzemy ponownie.
12.6.13
Wakacje i cicho w domu.
Opieka nad dzieckiem w domu to często zajęcie na 150% uwagi, etatu i zajętości własnego czasu. Jestem pewien, że wielu z Was nie trzeba o tym przekonywać. Najgorsze wtedy jest to uczucie, że czasem ten wysiłek doprowadza nas na skraj wytrzymałości i do czarnych myśli. Na końcu języka drapie i kłuje niewykrzyczane "Mam dość! - nic nie mogę zrobić, ani odpocząć, ani popracować; nie mogę pozmywać, ani pozamiatać; nie mogę się wziąć za książkę, ani odpocząć... po prostu dość!"
I nie można się doczekać, kiedy dziecko dorośnie i dojrzeje do przejęcia kilku domowych obowiązków.
Tymczasem dziecko faktycznie dorasta - jeszcze nie dość, by zająć się pomocą przy zmywaniu, ale wystarczająco by pojechać do dziadków na wakacje.
W domu już trzeci dzień jest cicho...
tak cicho, że aż nie można się skupić. Cała dotychczasowa organizacja dnia, wzięła w łeb, bo okazało się, że każde działanie było przystosowane do pracy pod presją przeszkadzajki. Teraz wszystkie uniki z gorącą patelnią i nagłe obracanie się do skradającego się dziecka (którego tam nie ma) wyglądają jak choreografia tańca na parę... bez pary.
Gorzej.
Zdążyłem się nauczyć, że kiedy Młody jest w domu i nie słyszę go od pięciu sekund to już muszę pędzić do jego pokoju. Akurat pięć sekund to wystarczający czas, by dał radę wdrapać się na parapet i rozpocząć dalszy spacer.
Skoro więc teraz ciche pięciosekundowki trafiają się namiętnie, walczę z odruchem biegu do pokoju.
Tydzień, do którego z Ukochaną przygotowywaliśmy się bardzo solidnie i z przerażeniem wyczekiwaliśmy reakcji Młodego, jest już niemal na półmetku. Wychodzi na to, że jednak tym razem, to my mamy lęki separacyjne, bo dziecko nawet do nas nie dzwoni...
I nie można się doczekać, kiedy dziecko dorośnie i dojrzeje do przejęcia kilku domowych obowiązków.
Tymczasem dziecko faktycznie dorasta - jeszcze nie dość, by zająć się pomocą przy zmywaniu, ale wystarczająco by pojechać do dziadków na wakacje.
W domu już trzeci dzień jest cicho...
tak cicho, że aż nie można się skupić. Cała dotychczasowa organizacja dnia, wzięła w łeb, bo okazało się, że każde działanie było przystosowane do pracy pod presją przeszkadzajki. Teraz wszystkie uniki z gorącą patelnią i nagłe obracanie się do skradającego się dziecka (którego tam nie ma) wyglądają jak choreografia tańca na parę... bez pary.
Gorzej.
Zdążyłem się nauczyć, że kiedy Młody jest w domu i nie słyszę go od pięciu sekund to już muszę pędzić do jego pokoju. Akurat pięć sekund to wystarczający czas, by dał radę wdrapać się na parapet i rozpocząć dalszy spacer.
Skoro więc teraz ciche pięciosekundowki trafiają się namiętnie, walczę z odruchem biegu do pokoju.
Tydzień, do którego z Ukochaną przygotowywaliśmy się bardzo solidnie i z przerażeniem wyczekiwaliśmy reakcji Młodego, jest już niemal na półmetku. Wychodzi na to, że jednak tym razem, to my mamy lęki separacyjne, bo dziecko nawet do nas nie dzwoni...
Subskrybuj:
Posty (Atom)