18.2.13

1... 2... 3... K.O.

A tak mnie dziś Młody znokautował:

Po dwóch tygodniach tłumu w domu nie spodziewałem się spokoju już w pierwszym dniu. To się nazywa doświadczenie, którego mały dowód miałem już o poranku, gdy rozpoczął się lament po wyjściu Ukochanej do pracy.

Ale potem trochę przycichło, a potem Młody wybrał się do Klubu Przedszkolaka i zrobiło się jeszcze troche ciszej. Może nawet za cicho (w końcu przez ostatnie dwa tygodnie prawie go nie widziałem), ale mogłem na chwilę zająć się swoimi sprawami. Dwie godziny minęły błyskawicznie i poszedłem po niego do Klubu.

- Dziś było różnie - powiedziała Pani Opiekunka - trochę się bawił, trochę płakał. Już nawet zakładał buciki i chciał wychodzić.
- Ojej - odparł Tatuś-Bajarz.

Ubraliśmy się i zaczęliśmy w racać do domu. Po drodze zapytałem:

- jak minął Ci dzień, synku, co robiłeś?
- aaa... trochę się bawiłem i trochę płakałem.

1...

- dlaczego płakałeś - dopytywałem zmartwiony.
- bo było mi smutno...

2...

- Dlaczego synku... dlaczego było Ci smutno?
- No bo... no bo Ciebie nie było, tatusiu...

3...

K.O.


I jak tu się teraz nie rozkleić na środku drogi?

Zmieniliśmy szybko temat na kierunek obiadowy i przyspieszyliśmy kroku. Później dodał jeszcze, że dzieci w klubie zatykały uszy, a na pytanie, czemu tak robiły, odparł, że to z powodu jego głośnego płaczu.

Czasem wydaje mi się, że moje inteligentne dziecko całkiem nieźle radzi sobie z kreowaniem odpowiedniego wrażenia, ale nawet jeśli padam czasem ofiarą jego manilpulacji, to w takich przypadkach, jak ten, to ja nie mam nic przeciwko.



15.2.13

Piątek wieczorem... po naprawdę ciężkim dniu.

Tak się jakoś wszystko poukładało przez te ostatnie dwa tygodnie, że Młodego ciągle ktoś odwiedzał. Najpierw dziadkowie z południa, potem dziadkowie z północy i Tatuś-Bajarz musiał nolens volens pogodzić się z przymusowym urlopem i odstawką na boczny tor.

Nie ukrywam, że choć darzę Młodego uczuciem bezgranicznym, to czasem chwilę oddechu potrafiłbym docenić. No ale żeby mnie tak całkowicie na bok odstawić. To już była skrajność. Wszelkie próby załatwienia czegokolwiek dla siebie, grzęzły w oparach niepokoju (i ciekawości) o to, co się właśnie działo z Młodym.

A On tymczasem wyżywał się to z dziadkiem, to z babcią, a to z nimi obojgiem. Kiedy jednak wracała do domu mama - na chwilę wracała normalność. To znaczy ta część normalności, w której Młody przełączał swoją uwagę na Ukochaną.

A ja... ech... a ja z trudem walczyłem o buziaka na dzieńdobry i gryzłem się ze złością na gości, którzy odbierali mi wyłączność na syna. Muszę przyznać, że każda taka wizyta daje mi niemałą lekcję na temat tego, co we mnie siedzi.

A siedzi wiele niespełnionych marzeń i melodyjnych wspomnień...



... ale nie pozwolę sobie na myśl, że czegoś żałuję. Bo głowa swoje myśli, a serducho wie, że Młody mi jakąś ciepłą niepodziankę szykuje.

Ostatni tydzień był jeszcze gorszy. Z przyczyn ważnych wychodziłem z domu rano i wracałem późno i choć słyszałem go "gdzieś w pobliżu" to prawie nie miałem okazji go zobaczyć. No i dziś...

Dziś skończył się piąty poniedziałek w tym tygodniu. Nie było łatwo i powrót do domu łączył się z dużą nadzieją na naładowanie baterii - a Młody wciąż w objęciach gości. W końcu jednak trzeba było umyć ząbki i tu okazało się, że tata będzie niezbędny. A po toalecie...


...biorę syna na ręce i widzę jak się nerwowo rozgląda za Ukochaną, lub za dziadkiem, ale wzrok miał już mocno śpiący. Zamruczałem więc delikatnie "Keję", przekonany, że zaraz mnie skarci i ucieknie. A on spojrzał na mnie i położył głowę na ramieniu, tak jakby chciał powiedzieć: "No teraz to nie przerywaj tatku".

Była więc najpierw "Keja", a potem również:



Tym razem nie śpiewał ze mną, ale myślę, że teraz śni mu się coś bardzo miłego.
A i ja pewnie zasnę uśmiechnięty



13.2.13

Tatuś Bajarz ma ciężki dzień...

... jeden z dni tak ciężkich, że od rana do wieczora wszysko jest ciężkie. Ciężko się wstaje, ciężko z domu wychodzi, ludzie najpierw nie chcą wpuscić do metra, a potem z niego wypuścić. Na koniec.. ech ciężko o tym gadać.

Jestem ostatnio w "odstawce" i muszę się z tym pogodzić. Sytuacja wygląda tak, że od dwóch tygodni opiekę nad Młodym przejęli dziadkowie. Najpierw jedni, potem drudzy. Jakby tego było mało - od kilku dni przez większą część dnia przebywam poza domem.

Mimo swojego ponad dwuletniego stażu Młody wciąż jest zaskakującą nowością dla mnie i Ukochanej - jako syn, oraz dla jednych i drugich dziadków - jako wnuk. Po prostu nie jesteśmy jeszce oswojeni ze wszystkimi jego możliwościami. W związku z czym, cały czas pobytu poza domem zastanawiam się, co tam moje Szczęście porabia i czy Babcia i Dziadek na pewno czują się "Uszczęśliwieni". Jednocześnie martwię się czy jednak jakieś Licho się na to Szczęście nie zasadziło i co mogło z tego wyniknąć niedobrego. Potem wracam do domu...

... i oddycham z ulgą widać jak radośnie znika mi z pola widzenia i biegnie się bawić samochodami, gdy tylko się upewni, że wróciłem.

Po obiedzie zaś siadam spokojnie do pracy i rozpoczynam prasówkę. Wtedy biorą mnie diabli.

Kolejne dziecko znalezione w szafie, albo pod lodem, albo rzucone na posadzkę, albo zamknięte w beczce, albo...

"Pobity trzymiesięczny chłopczyk walczy o życie"

W tym momencie brakuje mi wszelkich cenzuralnych słów. Bo jeśli gnojowi jednemu z drugą dziecko nie było potrzebne, to niech go sobie nie robi. Teraz nawet jeśli go skażą, wyjdzie po paru latach, a zdrowia i życia to nikomu nie zwróci.

Dlaczego nie można w kodeksie przewidzieć kary przymusowej sterylizacji takich elementów? Dlaczego nie można zadbać o to, żeby czarcie nasienie nie przekazywało swojej ułomnej puli genów na następne pokolenia?

Wybaczcie, jeśli uniosłem się za mocno, ale czasem przychodzi kiepski dzień i jedna taka informacja przepełnia czarę cierpliwości...

29.1.13

Kiedy przyjdzie pora na pierwsze "nie"...

Życie rodzica nie różni się jakoś szczególnie od pogody za oknem. Są majówki i są burze. A dziś będzie o zachmurzeniu umiarkowanym, miejscami dużym.
Bo prawda jest taka, że chwile słabości i zwątpienia się zdażają. Co gorsze - to właśnie w tych chwilach słabości rozhuśtany nastrój Młodego niezbyt przyjemnie rezonuje z moim i wahadełko, nad którym sam próbuję zapanować, zaczyna tańczyć irlandzkiego jiga pogwizdując na wysokich tonach... krótko mowiąc zaczynam się zastanawiać, skąd Młody czerpie tę swoją energię i czy ja też mogę trochę uszczknąć.

Inna sprawa, która mnie wtedy intryguje, to jego optymizm. Bez względu na to, czy płacze, czy zaśmiewa się zaraźliwie, czy może próbuje na mnie swoich najpoważniejszych min, to zawsze mam wrażenie, że dąży do celu...

Bo dziecku trzeba przecież czasem odmówić. Bez szczegółów...

- Tato, czy mogę...?
- Niestety synku, to nie najlepszy pomysł.
- Aha...

Mina stara się utrzymać w pozycji "pogodna".

- Tato?
- Tak?
- Czy mogę teraz?
- Synku, to nie jest kwestia czasu, to po prostu nie jest najlepszy pomysł
- Aha...

mina radykalnie się zmienia i Młody zaczyna przeciekać...

- Taaaatuuuuusiuuuu...
- Ale dlaczego płaczesz?
- No bo... no bo... no bo...
- No już uspokój się i powiedz, ao co chodzi...
- no bo... czy mogę?
- Synkuuu...  to nie jest...
- ...tak wiem


Młody przestaje płakać i już prawie odchodzi do innych zajęć, gdy nagle się odwraca i mówi.
- Wiesz tatusiu mam takiego pomysła...
- No jakiego synku
- Żebym jednak mógł...

I zastanawiam się wtedy... kim on będzie, gdy dorośnie i czy ja nauczę się kiedyś czegokolwiek mu odmówić...

13.1.13

I jeszcze mały update



Z książki "Podręcznik dla ojców"Willy'ego Breinholsta, o której pewnie jeszcze nie raz wspomnę.

Nie kotek...

Pan Tatko był chory i leżał w łóżeczku.
I przyszedł doń Młody - Jak się masz Tateczku
- Żle bardzo - rzekł Tatko smutno do Młodego
Ten wdrapał się na kołdrę i przytulił chorego.
I prawi, że na zimę się wcale nie zważało
i uszków i głowy chroniło się mało.
Rękawiczek nie było i szaliczek się "zgubił"
- Oj dlugo poleżysz Tateczku, pod kocykiem grubym.
Nie pobiegasz za synkiem, nie pociągniesz saneczki.
- To może choć trochę poczytam bajeczki?
- Oj nie wiem - kaszelek u Ciebie okropnie straszący,
I gardełko też, jak kaktus kłujący,
Czy ja się tych bajek aby nie przestraszę?

Tak mi to, Mamciu, prawiło Dziecię nasze.

Ukochana usiadła i Tatka zbadała,
Ma rację nasz Młody, też bym go słuchała.
Nie pobiegasz Mężulku, pod kołderką leż,
a na dwór, na zimę, rękawiczki bierz.
Ciepło się ubieraj, nie olewaj zimy,
To za tydzień, półtora, bałwana ulepimy.

30.12.12

O świętach, nowym roku i ignorowaniu Młodego...

Przez ostatnie kilka tygodni świat przyspieszył co nieco. Przyznam szczerze, że w mojej głowie zawitało parę ciekawych pomysłów na blogowpis, ale żadnego tak naprawdę nie dałem rady dokończyć czasowo. Jedno więc, co mi pozostało, to napisać o tym, na co nie miałem czasu.

Kiedy dziecko ma rok, przygotowania do Świąt i do Sylwestra wydawać się mogą nieco trudniejsze niż zwykle, ale okazuje się, że całkiem  przydatny jest w takich sytuacjach wózek. Dziecko jest zmęczone, ale zawsze ma szanse uciąc sobie drzemkę.

Ale Młody ma już dwa lata, a to zmienia zupełnie wszelkie plany. Młody jest dość intensywnie zaaferowany rozpoznawaniem granic własnej niezależności, w czym wybitnie pomagają mu wszelkie narzędzia udostępniane przez "bunt dwulatka". Kiedy coś mu się nie podoba - daje upust swojemu niezadowoleniu. Kiedy coś mu się podoba, tylko z przekory, utrzymuje, że jest inaczej i znów daje upust swojemu... etc. Oczywiście tu i tam zrobi mały przerywnik w postaci rozbrajającego uśmiechu i weź tu człowieku zezłość się. Nie ma szans.

A jak wygląda przygotowanie do Świąt? Chodzenie po sklepach, praca w kuchni na dwie zmiany, sprzątanie, choinka, pakowanie, itp. Wersja z dwulatkiem to chodzenie po sklepach ze zmienną prędkością (żółwią, gdy ogląda coś na dolnych półkach i błyskawiczną, gdy właśnie przypomni sobie, jak dawno nic nie oglądał) - kucharzenie w wersji skondensowanej - bo przecież, zawsze rzucę wszystko i pobiegnę do pokoju, gdy Mały Dyplomata przyjdzie i powie: "Mam takiego pomysła, żebyśmy się pobawili samochodami". A sprzątanie... to temat na inny wpis.

A najgorsze jest to, że czasem trzeba jednak dziecko trochę zignorować, dać mu się znudzić i ten jeden raz nie znaleźć go w szafie na półce, z której właśnie nawołuje do poszukiwań. I nikt nie mówi, że jest łatwo.

Później - patrzę w kalendarz i okazuje się, że o wysyłaniu kartek z życzeniami mogę już zapomnieć...

Może kiedyś dojdę z Ukochaną do takiej wprawy w organizacji przedświątecznego zamętu z dziećmi, że zaczniemy troszeczkę - ot tyci tyci - mniej narzekać na brak czasu. Tymczasem jednak, choć z pewnym zażenowaniem, zasłaniam się synem i przepraszam wszystkich, którym nie zdążyłem i nie zdążę złożyć życzeń osobiście. I życzę wszystkim udanego i spokojnego Nowego Roku.

A jutro jest Poniedziałek. Ukochana, niestety, ma dyżur, więc ten specjalny dzień spędzimy sami - w bałaganie, z niezmywanymi talerzami, mnóstwem przeczytanych książek, spacerem, a przede wszystkim - bez tego strasznego i dorosłego ignorowania. Spotkamy się w szafie - na półce. Trzymajcie kciuki :)