A tak mnie dziś Młody znokautował:
Po dwóch tygodniach tłumu w domu nie spodziewałem się spokoju już w pierwszym dniu. To się nazywa doświadczenie, którego mały dowód miałem już o poranku, gdy rozpoczął się lament po wyjściu Ukochanej do pracy.
Ale potem trochę przycichło, a potem Młody wybrał się do Klubu Przedszkolaka i zrobiło się jeszcze troche ciszej. Może nawet za cicho (w końcu przez ostatnie dwa tygodnie prawie go nie widziałem), ale mogłem na chwilę zająć się swoimi sprawami. Dwie godziny minęły błyskawicznie i poszedłem po niego do Klubu.
- Dziś było różnie - powiedziała Pani Opiekunka - trochę się bawił, trochę płakał. Już nawet zakładał buciki i chciał wychodzić.
- Ojej - odparł Tatuś-Bajarz.
Ubraliśmy się i zaczęliśmy w racać do domu. Po drodze zapytałem:
- jak minął Ci dzień, synku, co robiłeś?
- aaa... trochę się bawiłem i trochę płakałem.
1...
- dlaczego płakałeś - dopytywałem zmartwiony.
- bo było mi smutno...
2...
- Dlaczego synku... dlaczego było Ci smutno?
- No bo... no bo Ciebie nie było, tatusiu...
3...
K.O.
I jak tu się teraz nie rozkleić na środku drogi?
Zmieniliśmy szybko temat na kierunek obiadowy i przyspieszyliśmy kroku. Później dodał jeszcze, że dzieci w klubie zatykały uszy, a na pytanie, czemu tak robiły, odparł, że to z powodu jego głośnego płaczu.
Czasem wydaje mi się, że moje inteligentne dziecko całkiem nieźle radzi sobie z kreowaniem odpowiedniego wrażenia, ale nawet jeśli padam czasem ofiarą jego manilpulacji, to w takich przypadkach, jak ten, to ja nie mam nic przeciwko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz