3.1.14

effing in-laws

Czy w życiu każdego rodzica przychodzi taki moment, że najchętniej zabroniłby dziadkom i ciotkom kontaktu z własnymi dziećmi? Czy jest to raczej zjawisko sporadyczne, a może wręcz Tatusio-Bajarzowe?

No bo nie oszukujmy się... Tatuś-Bajarz, choć nazwa na to może nie wskazuje, stara się być tatusiem z twardymi zasadami.

Owszem, pamiętam, że dziadkowie i babcie służyli do rozpuszczania dzieci, do folgowania im i pozwalania na odrobinę więcej. Ale nie jestem w stanie pogodzić się z faktem pozwalania na wszystko. Szczególnie, jeśli to "wszystko" odbywa się w znaczącej niezgodzie z zasadami wprowadzanymi w osobistym domu Tatusia-Bajarza i Ukochanej.

Dzieciństwo to czas względnej beztroski - i staramy się, by Młody o tym pamiętał, ale zgodziliśmy się, że są pewne granice.  Należy je postawić jasno i trzymać się ich sztywno. Dzieci i tak popełnią swoją dawkę głupot - nie łudźmy się - są na to zbyt pomysłowe. Jeśli dobrze rozegramy karty - to nie będziemy im tego ułatwiać - i o to chyba chodzi w wychowaniu, prawda?

Ustalamy więc granice. I przestrzegamy ich w domu i zawsze jakoś to wychodzi. Ustaliliśmy też sobie pewien margines, na który granice mogliby przesunąć dziadkowie. Liczyliśmy się z tym, że kiedy będziemy wracać po wizycie u dziadków, trzeba będzie poświęcić kilka dłuższych chwil na "prostowanie spraw". Nie wiem, jak Ukochana, ale ja łudziłem się, że jeśli granice zostaną przesunięte za daleko, to stanie się to pod naszą nieobecność.

No bo Tatuś-Bajarz i Ukochana uważają, że jednak autorytet rodziców jest wartością bezwzględnie najwyższą. Wszelkie próby jego podważenia mogą się niedobrze skończyć i nie chodzi o to, że ktoś komuś w złości rozbije nos - ale o to, że wynik takich działań skupia się na dziecku i jego kontaktach z rodzicami. Takie partyzanckie, a czasem gówniarskie zachowanie dziadków, może się wydawać zabawne przez moment - do chwili, kiedy latorośl przynosi do obiadu tekst o zięciu lub synowej, którego żadne z nas wcześniej nie słyszało. Nagle robi się niezręcznie.

Co jednak sobie pomyśleć, kiedy dziadek z babcią łamią na kawałki, kruszą i depczą te wskazówki, prośby i zasady wprost - na naszych oczach. i śmieją się, jak małe dzieci, bo wnuk się cieszy.

Można powiedzieć raz... drugi... trzeci... można poprosić i zasugerować.

Gdyby byli mali i nieletni, gdybyśmy nie podejrzewali, że wszystko rozumieją, gdyby nie powiedzieli "dobrze, tak zrobimy", to wszelkie wpadki byłyby łatwiej zrozumiałe i wybaczalne. Ale jeśli jest inaczej, to albo mamy to czynienia z głupotą, albo ze złośliwością.

Daleki jestem od uznania którychkolwiek z dziadków (i babć) za głupich - czyli pozostaje złośliwość...

No i co wtedy...

Krzyk, zgrzytanie zębami, pakowanie manatków i wyjazd do domu?


... i ciche dni, przez tydzień, dwa... miesiąc?

2 komentarze:

  1. Ja mieszkam z teściową, więc teoretycznie powinnam mieć to na co dzień. Ale nie. Po prostu nie przeszkadza mi, że moje zasady są inne niż jej. Może dawać dziecku do jedzenia co chce, sama widzi efekty (np. sypało małą po kaszy gryczanej). Szlabanu na słodycze u nas w ogóle nie. Mała nie jest za nic karana, nigdy nie podnosimy na nią głosu, nie ma żadnych zasad poza grawitacją i fizyką (dlaczego ta ściana jest taka twarda!). I jakoś żyjemy. Życzę na Nowy Rok więcej dystansu do zasad i więcej zrozumienia dla dziadków, którzy swoje dzieci już wychowali, więc są mądrzejsi i wiedzą, że te "zasady" i ich wypracowywanie to tak naprawdę strata czasu i nerwów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piękno świata polega na tym, że ludzie się jednak różnią. Zasady są w życiu potrzebne, choćby po to, żeby dziecko zatrzymało się, kiedy rodzic krzyknie "STÓJ", zamiast beztrosko wbiegać pod samochód.

      Ale rozumiem i Twoje podejście Lavinko - i również życzę dużo dobrego na Nowy rok :)

      Usuń