18.12.14

Pierwsza noc w szpitalu.

Gdy Tatuś-Bajarz był jeszcze dzieckiem, jego mama często opowiadała mu historię o tym, co zrobił Dziadek-Bajarz, gdy się dowiedział o narodzinach swojego potomka. A Dziadek-Bajarz mianowicie ze szczęścia zaczął chodzić na rękach. Rodzicielka mogła to obserwować wyłącznie przez szpitalne okno ponieważ ówczesna polityka (a może medycyna) nie zezwalała na tak wczesny kontakt z noworodkiem komukolwiek, kto nie był jego mamą.

Lata minęły i trochę się w tej materii pozmieniało. Tatuś-Bajarz na przykład miał szczęście towarzyszyć przyjściu na świat obu swoim pociechom. I byłoby pięknie, gdyby na takich wizytach się skończyło.

Ale świat nie jest idealny i prawdopodobieństwo, że któraś z pociech będzie potrzebowała pomocy ze strony służby zdrowia jest całkiem niemałe. Aby nie szukać daleko – jest na tym blogu wpis o pociętych paluszkach. Tym razem jednak chodziło o coś innego. O zabieg właściwie na tyle rutynowy, że aż szkoda się na jego temat rozpisywać. Niemniej jednak...

Kiedy dziecko trafia do szpitala trudno cokolwiek uważać za rutynę. Nawet jeśli nie jesteśmy lekarzami, zdajemy sobie sprawę, że każdy przypadek jest inny. A ponieważ jesteśmy rodzicami, to wiemy również, że akurat nasze dziecko jest wyjątkowe.
Tatuś-Bajarz był... a właściwie nadal jest zestresowany maksymalnie. Z burzą myśli, rozstrojem nerwowym, wybiciem z rytmu i stressraką włącznie (pardon my French). Ale nie byłby sobą, gdyby nie szukał jakichś dobrych stron (poza tą, że zabieg ma pomóc, co jest chyba oczywiste). I tak skupił się właśnie na tym, że on, Tatuś-Bajarz, nawet jako ten surowy czasem ojciec, będzie mógł wesprzeć swoją pociechę w tych chwilach strachu i dyskomfortu. I pomyślał sobie: jakie to szczęście, że mogę w szpitalu zostać na noc z Młodym.

I teraz, kiedy Młody chrapie w łóżeczku obok, Tatuś-Bajarz myśli o całym dniu, który właśnie minął, o tych wszystkich rodzicach, którzy starali się równie mocno nie okazać strachu – by pocieszyć własne dzieci. I o tym, jak niemal do samego zaśnięcia Młody odrzucał myśl o tym, że spędzi noc poza domem. A kiedy już ją zaakceptował i powiedział, że w ostateczności może do domu wrócić jutro, wydał się swojemu ojcu najodważniejszą i najdzielniejszą istotą pod Słońcem.


Tatuś-Bajarz wie, że rano strach zapewne znów zagości w oczach Młodego, i że on sam będzie robił wszystko, by nie pokazać synowi, jak się martwi, ale na razie... na razie Młody śpi. I niech śni sobie kolorowo.

3 komentarze:

  1. Niech sobie śpi, jesteście dzieli obaj!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki. Najgorsze, czyli czekanie, już za nami. Teraz tylko pozostaje silna potrzeba powrotu do domu (wyrażana płaczem i tupaniem), ale zanim to nastąpi jeszcze jedna noc.
    Nie czuję się rewelacyjnie pisząc o tym na blogu, bo to jednak prywatna sprawa, ale nauka, którą czerpię z obserwacji i z własnych emocji - to już zupełnie inna bajka.

    OdpowiedzUsuń