Gdy Tatuś-Bajarz był jeszcze
dzieckiem, jego mama często opowiadała mu historię o tym, co
zrobił Dziadek-Bajarz, gdy się dowiedział o narodzinach swojego
potomka. A Dziadek-Bajarz mianowicie ze szczęścia zaczął chodzić
na rękach. Rodzicielka mogła to obserwować wyłącznie przez
szpitalne okno ponieważ ówczesna polityka (a może medycyna) nie
zezwalała na tak wczesny kontakt z noworodkiem komukolwiek, kto nie
był jego mamą.
Lata minęły i trochę się w tej
materii pozmieniało. Tatuś-Bajarz na przykład miał szczęście
towarzyszyć przyjściu na świat obu swoim pociechom. I byłoby
pięknie, gdyby na takich wizytach się skończyło.
Ale świat nie jest idealny i
prawdopodobieństwo, że któraś z pociech będzie potrzebowała
pomocy ze strony służby zdrowia jest całkiem niemałe. Aby nie
szukać daleko – jest na tym blogu wpis o pociętych paluszkach.
Tym razem jednak chodziło o coś innego. O zabieg właściwie na
tyle rutynowy, że aż szkoda się na jego temat rozpisywać.
Niemniej jednak...
Kiedy dziecko trafia do szpitala trudno
cokolwiek uważać za rutynę. Nawet jeśli nie jesteśmy lekarzami,
zdajemy sobie sprawę, że każdy przypadek jest inny. A ponieważ
jesteśmy rodzicami, to wiemy również, że akurat nasze dziecko
jest wyjątkowe.
Tatuś-Bajarz był... a właściwie
nadal jest zestresowany maksymalnie. Z burzą myśli, rozstrojem
nerwowym, wybiciem z rytmu i stressraką włącznie (pardon my
French). Ale nie byłby sobą, gdyby nie szukał jakichś dobrych
stron (poza tą, że zabieg ma pomóc, co jest chyba oczywiste). I
tak skupił się właśnie na tym, że on, Tatuś-Bajarz, nawet jako
ten surowy czasem ojciec, będzie mógł wesprzeć swoją pociechę w
tych chwilach strachu i dyskomfortu. I pomyślał sobie: jakie to
szczęście, że mogę w szpitalu zostać na noc z Młodym.
I teraz, kiedy Młody chrapie w
łóżeczku obok, Tatuś-Bajarz myśli o całym dniu, który właśnie
minął, o tych wszystkich rodzicach, którzy starali się równie
mocno nie okazać strachu – by pocieszyć własne dzieci. I o tym,
jak niemal do samego zaśnięcia Młody odrzucał myśl o tym, że
spędzi noc poza domem. A kiedy już ją zaakceptował i powiedział,
że w ostateczności może do domu wrócić jutro, wydał się swojemu
ojcu najodważniejszą i najdzielniejszą istotą pod Słońcem.
Tatuś-Bajarz wie, że rano strach
zapewne znów zagości w oczach Młodego, i że on sam będzie robił
wszystko, by nie pokazać synowi, jak się martwi, ale na razie... na
razie Młody śpi. I niech śni sobie kolorowo.
Niech sobie śpi, jesteście dzieli obaj!
OdpowiedzUsuńDacie radę!!! <3
OdpowiedzUsuńDzięki. Najgorsze, czyli czekanie, już za nami. Teraz tylko pozostaje silna potrzeba powrotu do domu (wyrażana płaczem i tupaniem), ale zanim to nastąpi jeszcze jedna noc.
OdpowiedzUsuńNie czuję się rewelacyjnie pisząc o tym na blogu, bo to jednak prywatna sprawa, ale nauka, którą czerpię z obserwacji i z własnych emocji - to już zupełnie inna bajka.