27.2.14

Auć - czyli "O budowaniu wspomnień i zaletach posiadania tłuszczyku"

Wspomnienia są bardzo ważnym elementem w relacjach rodzinnych. Być może nie przywiązujemy do nich wagi w chwili, gdy się właśnie zdarzają, ale po upływie dłuższego czasu nabierają tej szlachetności, która powoduje, że z przyjemnością do nich wracamy. Oczywiście, gdy wydarzenia z przyszłej przeszłości mają charakter negatywny, pozostają w pamięci zdecydowanie dłużej i intensywniej.
Te przyjemne muszą najczęściej nieco ciężej zapracować na swoją pozycję. Co nie zmienia faktu, że należy się starać takie wydarzenia prowokować.

Zimę mamy w tym roku w takiej, a nie innej jakości. Dla jasności: Tatuś-Bajarz nie miałby nic przeciwko, by wiosna wybuchła już radośnie i pożegnała zimę aż do grudnia. Póki jednak jeszcze mamy tę białą porę roku, grzechem będzie, gdy nie skorzystamy z jej dobrodziejstw. Dziś postanowiliśmy z Ukochaną zabrać Młodego na jego pierwsze w życiu łyżwy. Młodszy też się z nami wybrał, ale z racji preferowania pozycji horyzontalnej nie brał aktywnego udziału w zabawie. Plan był niemal perfekcyjnie przygotowany, a jego najsłabszą stroną był fakt, że Tatuś-Bajarz od ćwierć wieku nie jeździł na łyżwach.*

Z jedną ręką na bandzie, a drugą ciasno owiniętą wokół Młodego, Tatuś-Bajarz dał jednak radę pokonać kilka okrążeń. Co więcej - jemu samemu udało się pokonać jeden dystans bez trzymanki, co zaczęło nieźle rokować. I wtedy zaczęliśmy się już powoli zbierać do domu. Wiecie - to ten czas, kiedy najczęściej coś się musi przydarzyć.

Byliśmy więc już tylko kilka metrów od bramki i zejścia z lodowiska, gdy "fajt" najpierw zrobił Młody, a zaraz potem "fajt" zrobił również Tatuś-Bajarz. O ile jednak potomkowi po prostu rozjechały się nogi i na lodowisku najpierw klęknął, o tyle Tatuś-Bajarz... najzwyczajniej usiadł. Gorzej - usiadł na łyżwie synka, co mogło delikatnie wykręcić mu nogę. Było trochę śmiechu i krzyku, ale zaczęliśmy się powoli podnosić. Młody na nogę nie narzekał, a i Tatuś-Bajarz przez chwilę rozważał zrobienie jeszcze jednego kółka. Być może nawet by je zrobił, gdyby na nogawce spodni nie zauważył małej dziurki, wokół której powstała ciemna plama. Młody miał jednak dużo szczęścia, iż noga się nie skręciła, bo Tatuś-Bajarz jednak faktycznie usiadł na tej łyżwie. I teraz miał dziurkę w ... miejscu, które właśnie przestaje być szynką, a zaczyna być udem.

W domu Ukochana opatrzyła ranę i przykleiła plaster. Również Młody osłuchał i obadał Tatusia-Bajarze i przykleił następny plasterek - taki z pingwinami. Młodszy nic nie zrobił, ale ponieważ wcześniej użyczył swojej pieluchy do powstrzymania krwawienia, uznał, że może kontynuować - w miarę ciche tym razem - przebywanie w pozycji horyzontalnej.

I tu już prawie mógłbym skończyć opowieść. Ale Ukochana stwierdziła, że na jej oko, to wygląda nieco poważniej, i że tężca też nie można wykluczyć, więc zaleciła wyprawę do chirurga. Więc Tatuś-Bajarz posłuchał. Po niezbyt krótkim czasie spędzonym na SORze w jednym ze stołecznych szpitali, po konsultacji, podczas której Pan Doktor pochwalił profesjonalizm opatrunku z pingwinami i zalecił oszczędzać się przez jakiś czas oraz zmierzył "szkodę" (a była całkiem szkodliwa), Tatuś-Bajarz wrócił do domu, przez całą drogę rozmyślając, kiedy znów będzie mógł pójść z synem na łyżwy. I tak sobie myślał..., że choć blizną nie będzie się chwalił, to razem z Młodym będą mogli wrócić do tej przygody.


Ach... prawie zapomniałem - miało być jeszcze o tłuszczyku. No dobrze - Po pomiarze "szkody", którą wyliczył na około 5cm, Pan Doktor dodał: "na szczęście wszystko schowało się w tłuszczyku.
Tatuś-Bajarz faktycznie do postaci filigranowych nie należy i ze zbędnymi krągłościami stara się walczyć, ale w tej jednej chwili uznał, że tłuszczyk na właściwym miejscu nie jest taki zły.


*Dopiero po napisaniu i przeczytaniu tego zdania, zdałem sobie sprawę, jak dawno temu to było.

26.2.14

Rzeczywistości opierniczanie (chyba).

Dziś Tatuś-Bajarz opowie historię bardzo krótką. Jakkolwiek przyjemnie zrobiło się na sercu i w domu Tatusia-Bajarza po pojawieniu się Przesyłka, to nie zwiększyło to ilości wolnego czasu. Wręcz przeciwnie - zdecydowanie więcej chwilek trzeba teraz poświęcić na zdwojone opowiadanie bajek...

Ale przecież od tego właśnie jest Tatuś-Bajarz.

I tak opowiadanie bajek trwa w najlepsze i prawie zawsze podwójnie.

Oczywiście nie jest za łatwo. Młody, jako Starszy, nie zawsze chce słuchać bajek dla Młodszego. A Młodszy nie rozumie jeszcze bajek dla Młodego.

Młody wyjechał na ferie. Czy oznacza to więcej czasu? Nie sądzę. W tym miejscu pojawia się ten aspekt względności czasu, którym nawet Einstein się nie zajmował.*

A Młodszy - chwilowo pozbawiony wsparcia ze strony starszego brata - musi walczyć z rzeczywistością sam. Najwyraźniej nie jest zadowolony z postawy rzeczonej rzeczywistości, a swoje oburzenie wyraża głośno i dobitnie - oraz przeciągle. Gdybym miał to odnieść do standardów dorosłości, musiałbym powiedzieć, że Rzeczywistość jest przez niego opierniczana równiutko - od ubłoconych kaloszy, aż po buraczkowe uszy. I z powrotem.

Młody niebawem wraca. A Tatuś-Bajarz zastanawia się, co ciekawego z czasem stanie się tym razem.



* W rodzinach z więcej niż jednym potomkiem, gdy czasowo, lub trwale, zanika jeden z czynników czasochłonnych, pozostałe czynniki rozszerzają się tak, by wypełnić powstały niedobór. Ergo zajętość czasu równa się constans.

3.2.14

Psie kupy w kapturku...

Tatuś-Bajarz, jak już zapewne było wspomniane, pracuje słowem. A ze słowem jest tak, że trzeba na nie uważać, bo użyte nieostrożnie może zaszkodzić.
Słowo używane często wzbogaca słownictwo w szereg rozwiązań na niemal każdą okazję - od pochwał, przez opinię o pogodzie aż do inwektyw. Trzeba więc się szczególnie starać, by niechcący, tak zupełnie niechcący, nie machnąć takim wachlarzem rozwiązań prosto w ucho Młodego (lub Młodszego), który (lub którzy) mógłby (lub mogliby etc. - rozumiecie, prawda?) użyć ich potem z pełnym entuzjazmem i brakiem zrozumienia albo - co gorsza - również ze zrozumieniem.

By tego uniknąć Tatuś-Bajarz pobiera od czasu do czasu nauki, by nad słowem panować i o słowie się dowiadywać nowych nowinek. Porozmawiajmy więc o pogodzie...

Młodszy nie jest jeszcze mobilny, więc na spacer wyszli tylko Tatuś-Bajarz i Młody. Przechadzka obfitowała w popularne "okoliczności przyrody" tyleż piękne, co białe i niemal nie zmącone stopą Człowieka... bądź Człowieczka. No wiecie - taki równiutki biały śnieg.


Z brązowymi kropkami.


- No tak - pomyślał Tatuś-Bajarz. - Wiosny jeszcze nie ma, a gówno już na wierzch wychodzi.
- O czym myślisz Tatusiu?  - zapytał Młody, jakby czytał w moich myślach (czy wspominałem już, jak bystrego mam syna?), czym wyrwał ojca z zadumy i wprawił w lekkie zakłopotanie.
- O tym, że jest już zimno i chyba pora wracać do domku.
- Jeszcze tylko zrobię orzełka, dobrze? - zakrzyknął radośnie - zobacz, jaki tam jest równiutki śnieg.


Z brązowymi kropkami.


- Dobrze synku, ale może już bliżej domu, dobrze? Zobacz -tłumaczyłem ostrożnie dobierając słowa -  tam biegały pieski i jak źle trafisz to będziesz wracał do domu z  p s i ą   k u p ą   w   k a p t u r k u . . .


I już wypowiadając ostatnie słowo Tatuś-Bajarz wiedział w jaką minę wdepnął. On sam nie przegapiłby takiej okazji. Miał to we krwi - tej samej, która płynęła w żyłach Młodego. To geny... Ten nowy związek semantyczny nie mógł przemknąć niezauważony...

- Tato, a jak wygląda psia kupa w kapturku?