24.11.12

...a kiedy nie jest różowo.

Tacierzyństwo daje niewypowiedzianą masę radości. Nie można temu w żaden sposób zaprzeczyć. Ale  udawanie, że zawsze jest słodko i różowo (nawet jeśli w przypadku syna ten kolor nie wydaje się najszczęśliwszym przykładem) nie zakończy się niczym dobrym. Czasem nie ma innego wyjścia jak przełknąć "pigułkę z kaktusa" i przygotować się na to, że każda następna, będzie miała prawdopodobnie jeszcze większe kolce.

Za każdym razem, kiedy odwiedzamy dziadków, lub dziadkowie odwiedzają nas, Młody przypomina sobie, że istnieje inny sposób spędzania przedpołudnia niż ten, który już do perfekcji opanował z tatą. Zgodnie z prawem popytu i podaży to, czego w życiu jest mało, staje się zdecydowanie atrakcyjniejsze.  Kiedy już zacząłem powoli oswajać się z myślą, że jeszcze długo Młody będzie wołał Ukochaną w każdej sytuacji kryzysowej (a jeśli nie będzie kryzysowa, to łatwo ją zupgrade'uje) zaczęly się małe eskalacje.
Bunt dwulatka, "nie" do wszystkiego, mama jest przytulna, wychodzą piątki, boli gardło...

Najpierw więc zaczyna się prosto: nie przytulaj tato, mama przytuli.
Potem trochę ostrzej, kiedy na kolanach Ukochanej wymsknie się: nie lubię taty, mamę lubię.

Potem oczywiście nagle okaże się, że tata jest całkiem miękki i można właściwie na nim zasnąć od czasu do czasu, a w nocy pochodzić po głowie (oczywiście we śnie).

Ale kiedy wraca mama...znowu. "Nie lubię tatusia", "tatuś nie zrobi kolacji" i każde pozytywne podpuszczenie Młodego przez Ukochaną zostaje uzupełnione przez niego o "nie" i powtórzone głośno.

Tata - było nie było facet - nie może pokazać, że łzy cisną się do oczu, więc wychodzi pozmywać naczynia, czy udaje zapracowanego przy komputerze. Ale wtedy nagle dziecko osiąga temperaturę 39 z kreskami i ktoś musi pobiec do apteki. A ponieważ jednak słowa Młodego ciągle siedzą w głowie i rozpraszają, to potem tata musiał przybiec do domu po portfel i jeszcze raz popędzić po medykamenty...

Ostatnio tydzień spędziliśmyw domu we trójkę. Choć częściej było to 2+1 i nolens volens musiałem się pogodzić z byciem "1". Miało to swoje plusy - nie ukrywam - ale Młody rozbestwia się coraz bardziej i coraz trudniej nad nim zapanować. Najpierw wołą Ukochaną, potem jest najsłodszym plasterkiem na każdą ranę, a potem znowu coś się zmienia i słyszy się: Mamo weź mnie, po co mi taki ojciec...

cisza na sali


Ukochana patrzy na mnie z niemym zdumieniem
Ja - nie jestem w stanie oddychać - bo trudno taką deklarację zignorować.
Młody - nie pomny wrażenia, jakie wywołał gramoli się dalej w okolice Ukochanej i mówi:

Masz karę Brzoskwinko. Musimy porozmawiać Brzoskwinko...

Brzoskwinko?!?!

Po chwili przypominam sobie, że oglądaliśmy epokę lodowcową, w której podobna sytuacja miała miejsce... To tylko bajka. To tylko bajka...


W bajce mała mamucica pogniewała się na ojca, a on w tym momencie zniknął z jej życia (na szczęście nie na zawsze), ale lekcja była prosta - uważaj co sobie życzysz, bo się może spełnić. I postaraj się nie żegnać z nikim w gniewie.

W ciągu dnia wielokrotnie muszę się zmierzyć z tym, że Młody tęskni za Ukochaną, ale zawsze staram się by wiedział, że go kocham, zanim wyjdę z domu. W tym tygodniu było jednak bardzo ciężko...

1.11.12

Bezcenna mina

Zapewne znacie tę reklamę z mnóstwem drobiazgów opłaconych kartą płatniczą i bezcennym efektem końcowym. Być może kojarzycie również całą serię humorystycznych przeróbek tej reklamy. Ajuż prawie na pewno jesteście w stanie przypomnieć sobie śmiech i uśmiech dziecka, po którym stwierdziliście, że chmury pierzchły tam, gdzie cummulusy rosną, a na niebie zaświeciło słońce.

Wydawało mi się, że ja też dobrze znam te - było, nie było, oklepane - zjawiska nader dobrze. A jednak Młody uświadomił mi, że jeszcze wielu rzeczy muszę się o życiu nauczyć oraz to, jak wiele takich niespodzianek prawdopodobnie na mnie czeka.

Kiedy już byłem przekonany, że uśmiech Młodego będzie mnie zawsze uśmiechał, a jego smutek będzie powodował moją złość (na własną słabość i niemożność poprawy humoru potomka) i kiedy wydawało mi się, że widok zmian nastrojów nie będzie w stanie mnie zaskoczyć, do akcji wkroczyła szafka z IKEI.

Jak każdy młody właściciel pokoju również i Młody dba o należyty i nieuwłaczający jego reputacji bałagan. Oczywiście razem z Ukochaną próbujemy przeciwdziałać chaosowi - choć może powinienem użyć stwierdzenia Chaosowi - poprzez zakup najróżniejszych pudełek, szafek, czy innych przechowywaczy.

Dygresja wychodzi do kuchni.

Młody dopiero od niedawna sięga ponad blat. Tym bardziej więc jego ulubiona zabawa polega na pociąganiu za uchwyty szafek oraz szuflad. A ponieważ wyobraźnia dziecka pracuje nieco inaczej, a zdolności manualne nie dorównują chęciom, wszelkie szuflady z przedmiotami ostrymi lub szkodliwymi są pozabezpieczane i objęte rygorystycznym zakazem zbliżania się. O tym jak bardzo martwy jest ten zakaz nie muszę chyba przekonywać nikogo, kto kiedykolwiek widział dziecko w kuchni.

Zakazem (tym razem warunkowym) objęte są również narzędzia Taty. Jakby na to nie patrzeć - Tata też swoje zabawki ma i jest o nie w ten szczególny sposób zazdrosny. Do narzędzi można się jednak zbliżyć, gdy Tata jest w pobliżu. Można mu nawet pomóc dokręcić te uparte śrubki.

Dygresja została w kuchni, a my wracamy do pokoju Młodego.

Jednym z nowych nabytkówdo pokoju Młodego jest mała komoda z trzema szufladami. Zakup odbył się wieczorem, więc składanie jej potrwało do nieco późniejszego wieczora przez co Młody (nie ukrywajmy) zrobił się szczególnie marudny i drażliwy. Jego nastrój psuł również fakt, że szafka była niespodzianką, a to zamykało mu dostęp do pokoju na czas jakiś.

W końcu jednak nie dało się go utrzymać na zewnątrz i wkroczył do pokoju z groźbą płaczu wypisaną na twarzy.
- synku - pomożesz mi to dokręcić - zapytałem prewencyjnie.
- tak - odparł i pierwsze niebezpieczeństwo zostało zażegnane.

kiedy szafka była już gotowa powstał pewien rozdźwięk. Ja uważałem, że praca jest skończona i należy schować (moje) zabawki, a Młody, że - skoro zabawki są w jego pokoju - to jeszcze może się nimi pobawić.
Stanęło na moim, co oczywiście wywołało natychmiastową i wylewną reakcję syna. Płacz, histeria szloch i łkanie (jak każdy ojciec uważam, że tylko moje dziecko potrafi to tak połączyć.) i ogólne wrażenie nadchodzących czarnych chmur.
Wtedy - w akcie desperacji - powiedziałem:

- Ale to są Twoje szuflady i nikt nie zabroni Ci do nich zaglądać.

I wtedy On to zrobił. Z zapłakanymi oczami, siąknął nosem i zaczął się absolutnie szczerze uśmiechać, w taki sposób, że musiałem czym prędzej wyjść z pokoju, by nie stracić nic ze swojego ojcowskiego autorytetu. Dość powiedzieć, że poczułem się jak pięciu dziadków z reklamy cukierków mlecznych i to, proszę Państwa... to była bezcenna mina.