15.11.10

Smoczkismo o lamente

Nie ma dwóch zdań. Z młodym obywatelem w domu nie można mówić o istnieniu czekokolwiek podobnego do wolnego czasu. Wpisy zaplanowane na przynajmniej codzienne stają się miemal cotygodniowe - albo i gorzej.
Ale jak tu zasiąść do komputera, kiedy młody człowiek zdziera swoje czterotygodniowe płuca w permanentym apelu o odrobinę atencji, mleka, lub czegoś, czego jeszcze nie potrafimy rozszyfrować.

Sam krzyk dało radę jeszcze jakoś analizować. Ale od momentu, gdy pojawiły się łzy... człowiek po prostu mięknie. Smoczek jest wtedy najlepszym, choć cokolwiek brutalnym rozwiązaniem.



There is no doubt - with a young citizen at home You cannot go anywhere near free time. Planned as "daily" my posts become slightly "weekly" - or worse.
But - how can one think of sitting at work, when the said Young Man cries out his four-weeks-old lungs in a permanent desire of attention, milk or whatever it is that we did not decode.

The cry itself is not the worse - it's analisable. But then the tears appeared - making everyone go soft. However cruel it may look, a soother is the best solution then.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz