29.1.18

Jak sprawić, żeby dorosły facet się popłakał...

Chyba nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że wszyscy nosimy maski. Być może Gombrowiczowskie określenie "gęby" byłoby bardziej na miejscu. Ten drugi termin jest o tyle bardziej na miejscu, że wprost zakłada zwodzenie i uzyskanie jakiegoś konkretnego efektu. Gęba jest bardzo aktywna.

Maski zakładamy, gdy chcemy coś ukryć, a może coś wybadać - jakąś osobę, bądź sytuację. W takim założeniu Maska wydaje mi się bardziej pasywna..., ale może tylko dzielę włos na czworo. Tak czy inaczej, chodzi o te krótkie chwile, kiedy nie jesteśmy w 100% sobą. O te białe kłamstewka stosowane, kiedy babcia pyta, czy smakowało nam to ciasto, bo ona sama uważa, że jej nie wyszło (a przecież wszyscy uwielbiamy zakalce). Podobnie ma się rzecz z zachowaniem na pierwszej randce, kiedy wywarte wrażenie jest szczególnie ważne. I wreszcie... to samo dotyczy rodziców, którzy pilnują języka przy dzieciach i uczą ich pewnych zasad z pełną świadomością pełzającej między słowami hipokryzji - "jak dorośniesz, to zobaczysz". Krótko - wszyscy nosimy maski.

Tatuś-Bajarz (maska, a jakże!) właśnie zdał sobie sprawę, że z wielu jego wpisów można wyciągnąć wnioski o idyllicznym charakterze życia, które opisuje. Tymczasem wcale tak nie jest. Nie zawsze jednak czuję potrzebę, by o tym pisać. A czasem, jeśli taka potrzeba jednak się pojawi, pozwalam jej wziąć kilka głębszych oddechów i zazwyczaj sama odchodzi.
Niemniej jednak bywa smutno, nerwowo, a nawet kłótliwie. Z takimi sytuacjami też trzeba umieć sobie poradzić.

Ostatnia niedziela miała być pierwszym, od bardzo długiego czasu, spokojnym i rodzinnym dniem. Niestety było nieco inaczej. Tatuś-Bajarz (w masce, o której rzadko wspominam - masce dyscyplinatora) był już bardzo zmęczony, a jego nerwy były napięte do granic możliwości. I to się uzewnętrzniało. Miał świadomość, że być może jest dla Młodego i Młodszego odrobinę zbyt surowy. Ba... oberwało się także i Młodej. Muszę jednak całkiem uczciwie zaznaczyć, że obaj starsi, rozpuszczeni feriami i dodatkowymi atrakcjami, mocno pracowali nad tym, by ojcowskie nerwy pozostawały w stanie ciągłej atencji. Młoda natomiast nie miała najmniejszych oporów przed braniem z nich przykładu. Dość powiedzieć, że kilka siniaków oraz wiele decybeli wylanych łez później, lekcja nie została odebrana.
Wieczorem zaś przyszedł czas na rozliczenie dnia i decyzję, czy będzie bajka-nagroda. Wszyscy czuli, że wynik nie będzie satysfakcjonujący dla żadnej ze stron. Jednakże to Ukochana przeważyła szalę (właściwie to jej argumenty to zrobiły i mam nadzieję, że wybaczy mi to niefortunnie użyte sformułowanie). Nagroda miała być, ale najpierw należało wysprzątać pokój.
Młodzież entuzjastycznie pobiegła zrobić, co trzeba i nie minęły nawet trzy minuty, gdy usłyszałem:

- Tatooo... katastrooooofaaaa!!

Nikt nie płakał, więc byłem przekonany, że jest to katastrofa o charakterze raczej materialnym, niż wymagającym medycznej interwencji. Kiedy wszedłem do pokoju Młody pokazał mi wyrwane drzwiczki od szafki tłumacząc, że trochę za mocno nimi trzasnął (on ma 7 lat!). W tej chwili, po całym dniu, byłem gotów zagwizdać jak czajnik z wrzątkiem. Tak bardzo byłem zły... może nawet wściekły. Po chwili jednak uznałem, że lepiej będzie nic nie mówić i wyszedłem z pokoju bez słowa. absolutnie nie miałem ochoty nic z tym robić - nie w tamtej chwili. Wtedy katastrofę ujrzała Ukochana. Stanowczo zabroniła dzieciom ruszać szkody i powiedziała, że tata zaraz to naprawi.

No i cóż ja mogłem?

Wziąłem wkrętarkę i wróciłem do małego pokoju. Kiedy w milczeniu kombinowałem co zrobić, żeby dało się naprawić to ikeowskie rozwiązanie, usłyszałem, jak za moimi plecami Młodszy mówi:

- Szafka się zepsuła. Ale mój tatuś, superbohater, zaraz ją naprawi...


KURTYNA


Tatuś-Bajarz - majsterkowicz, w masce Tatusia-Bajarza - dyscyplinatora, na jednym wdechu dokończył naprawę szafki, po czym chyłkiem wyszedł z pokoju. Musiał natychmiast zmienić maskę, bo w tej nagle bardzo mu się oczy spociły.

4.11.17

Gdy za oknem plucha (Półka z pudełkami na nietypowe okazje).

Tak się dziwnie złożyło, że w szkole Młodego Pan Dyrektor, w sposób wręcz ekwilibrystyczny, skorzystał z przysługującego mu prawa do ustalenia dni dyrektorskich. Dwa dni tu... Dwa dni tam... i w efekcie mamy dziewięciodniowy weekend. Większość odpytywanych z tej okazji rodziców wyraziła swoją "ogromną radość" i szczerą ochotę udostępniania telefonów do pracodawców, by Pan Dyrektor mógł również im zapewnić weekend o tej samej długości w tym samym czasie...

Jednakże, zgodnie z przysłowiem, darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, zatem i Tatuś-Bajarz postanowił nie narzekać (za bardzo), zanim mleko się jeszcze rozleje. Bądźmy dobrej myśli.

Weekend trwa. I jak na razie z dobrej myśli mamy:

- Orkan Grzegorz
- Ogólną mokrość
- Rotaatak na Młodego w poniedziałek
- Rotaatak na Młodszego we środę
- Nieuzasadnione i nieposkromione poirytowanie Młodej
- Kolejny rotaatak we czwartek...
- i w piątek...

...i pogodę, która nie zachęca do spacerów. Nawet bułki się spaliły, a z makaronu wyszły... kluchy.

Nie jest jednak tak tragicznie. Można przecież spędzić trochę czasu z rodziną. Nie puścimy latawca (choć pewnie byłoby to całkiem ciekawe doświadczenie), nie pogramy w piłkę i nie poleniuchujemy w ogródku, ale... Pociechy całkiem znacząco patrzyły na półkę, na której Tatuś-Bajarz trzyma różnego rodzaju pudełka na zupełnie nietypowe okazje. Tym razem jedno z nich zawierało grę "Imionki" (tak, zamieszczam link, bo to całkiem przyjemna gra i może też będziecie chcieli się z nią zaprzyjaźnić).

Okazało się, że to bardzo prosta, ale wciągająca gra. No i bardzo żywiołowa - w takich rodzinnych kategoriach... i może jeszcze troszkę taka... głośna.

Imionki to gra karciana, która rozwija pamięć i wyobraźnię, no i mamy tu do czynienia z potworami.
Krótko mówiąc - mamy tu talię składającą się z kilku rodzajów potworzaków. Każdemu z nich należy nadać imię. Już na tym etapie mogę spokojnie powiedzieć, że inwencja Pociech w tej kwestii nie ma absolutnie żadnych granic i trafiały się Imiona tak absurdalnie abstrakcyjne, jak i boleśnie trafne i rzeczowe. Brzmi prosto, prawda?


I teraz gramy dalej, talia przewija się dalej, pojawiają się nowe stwory i nowe przezwiska, aż nagle pojawia się znajoma twarz (?) i tu zaczynają się schodki, bo ten z graczy, który jako pierwszy przypomni sobie jego imię zbiera wszystkie karty ze stołu...

Gra zapakowana jest w odrobinę za duże pudełko, ale dzięki temu będzie można dopakować do środka jeszcze kilka innych drobiazgów, takich jak prosta plansza, pionki, czy kostka i zabrać ją ze sobą na rodzinny wyjazd.

Tatuś-Bajarz popatrzył na półkę z pudełkami na nietypowe okazje i tak sobie pomyślał, że jeszcze na kilka dni pluchy jesteśmy bezpieczni.

10.2.17

Myśl gorzka

A pamiętacie, jak Wasze mamy i Wasi ojcowie, wywieszali Wasze zdjęcia na dzielnicowych tablicach ogłoszeń?

3.2.17

O rozmawianiu ze ścianami i pomaganiu w domu.

Tatuś-Bajarz usiadł w kawiarni. Był bardzo zmęczony. Każdy rodzic ma chyba taką chwilę, kiedy cały dzień zwala mu się na głowę z mocą tygodnia, kiedy irytacja bierze górę nad wszystkim, a rozmowa z dzieckiem przypomina mówienie do ściany. A Tatuś-Bajarz nie potrafi już rozmawiać ze ścianami.

Kiedyś... to było co innego. Rozmawiał z nimi czasem. Czasem długo i bardzo osobiście, a innym razem rzucał im kawałek czegoś soczystego do słuchu... A one słuchały i rozumiały i... nie odchodziły nigdzie strzelając fochem i wołając mamę.

Ale potem pojawiła się Ukochana i Tatuś-Bajarz nie musiał już rozmawiać ze ścianami. Gorzej... całkowicie utracił taką umiejętność, ale na długi czas również i taką potrzebę. Siorbiąc cichutko czarną kawę pomyślał sobie, że może jednak teraz przydałaby mu się ta umiejętność. Bo ściany, proszę szanownych Państwa, mogą mieć różne formy.

I tak życie mija Tatusiowi-Bajarzowi w pośpiechu większym lub mniejszym z wszelkimi radościami i dolegliwościami rodzicielstwa i okazyjną kawą na wynos.

Tymczasem po sezonie gwiazdkowym, połączonym z sezonem chorobowym Młody i Młodszy ewidentnie weszli w tryb "phi", Tryb ten charakteryzuje się tym, że czasem niemożliwym jest dotarcie do używającej go jednostki, ponieważ ta komentuje każdy przekaz cichym "phi", po czym odwraca się i wolnym, wręcz ostentacyjnym krokiem odchodzi ukazując rodzicowi całą okazałość i piękno swoich pleców (to Młody), lub mrugając błękitem oczu uśmiechają się słodko i podejrzanie niewinnie, by zaraz potem odtuptać na z góry upatrzone pozycje (to Młodszy).

No tak. Trzeba to znieść, prawda? Każdy Ci to powie. No więc żeby to znieść, Tatuś-Bajarz poszedł na kawę, gdzie mógł sobie spokojnie popracować. Ukochana została w domu z Pociechami i tak doszliśmy do miejsca, w którym zaczyna się ta krótka opowieść.

Krótka - bo kiedy Tatuś-Bajarz popijał kawę i zastanawiał się, kiedy trybem "phi" zarazi się również Młoda (jakby nie było zapatrzona w braci) i czy przypadkiem nie nastąpi to jeszcze zanim pojawi się właściwa mowa, dostał od Ukochanej SMSa, w którym przeczytał, że córcia pilnie pomaga mamie.

- No tak - pomyślał (i napisał w odpowiedzi) Tatuś-Bajarz. - ja tu się głowię, jak tu się dogadać cokolwiek, z chłopakami, a u Was pełna solidarność jajników, taaaak?

- No bez przesady - napisała Ukochana - córcia tylko wstawiła pranie.



30.11.16

Wspomnienie wakacji...

Tatuś-Bajarz usiadł i zastanowił się nad faktem, że jeszcze rok temu było ich tylko czworo. Tymczasem w tym roku Młody i Młodszy przez prawie miesiąc wakacjowali się poza domem. Zaś Tatuś-Bajarz i Ukochana zostali w domu razem z Młodą. W końcu i oni zatęsknili za chłopakami i za wolnymi chwilami spędzonymi w miarę bezstresowych okolicznościach. Wyjechali więc pod miasto - jedno z wielu - i zabrali chłopaków ze sobą.

Spokój przerywany tylko płaczem Młodej (kiedy była głodna, lub wymagała odrobiny uwagi - jak to dzieci w jej wieku mają w zwyczaju) zamienili na Względny Spokój przerywany zdecydowanie większą ilością krzyków, wrzasków i płaczów. Zdarzały się również jęki, rozpacze i inne przejawy niezgody na powrót do starych domowych zasad, kiedy to "rodzice decydują". I to wszystko brzmiałoby absolutnie prawdziwie i depresyjnie, gdyby nie fakt, że jeszcze więcej było radości, uśmiechów, wrzasków wesołych i zaskakujących dyskusji. Na przykład ten poranek, gdy dzieci udały się na polowanie na ślimaki.

Bestie były szybkie i bezwzględne. A jednak to Młody z Młodszym wyszli z tej batalii zwycięsko. Zakończyli ją dwoma wiaderkami zebranych ślimaków. Zaspany i jeszcze zatopiony w poduszce Tatuś-Bajarz przez chwilę zastanawiał się, czy właśnie był świadkiem takiego polowania i do czego właściwie mogą posłużyć. Owszem w kuchni lubi sobie czasem poeksperymentować, ale jednak ślimaki to nie jego - nomen omen - bajka.

I wtedy rozległ się głos Wujka: No dobra chłopaki. Tyle wystarczy. Teraz idziemy zanieść je kurom...
Reszta zdania zniknęła w dwugłosowym "HURRA".
Ostatni raz takiej beztroski w "pięknych okolicznościach" natury, Tatuś-Bajarz zaznał prawie trzy dekady temu. Od tego czasu wiódł i obserwował głównie miejskie życie. Z kolegami na podwórku zawsze znalazło się coś do zbrojenia, czy do prześcignięcia. Zawsze można było w coś pograć i o czymś pogadać. Jednak nawet wtedy, prawie zawsze znalazł się ktoś, kto właśnie spędził "wakacje na wsi" i opowiadał o rzeczach, o których się miastowym nie śniło. A miastowi...? Nawet jeśli polowali na ślimaki, to głównie po to, by zamknąć je w słoikach i próbować je "hodować".

Ech... ile to szczęścia w takim podmiejskim życiu. Ileż radości niepoznanych. Jakie szczęście, że możemy Młodym pokazać zwierzątka na żywo, a nie tylko na obrazkach, i jak wielki uśmiech wywołują reakcje Młodzieży na każdy nowy aspekt... nawet na fakt, że owa kura karmiona ślimakami, wylądowała później w garnku, jako rosół na nasz obiad.

Czas pędzi nieubłaganie, a w mieście pędzi jeszcze szybciej i pewnie dlatego tekst wakacyjny, Tatuś-Bajarz zdołał dokończyć dopiero w grudniu, ale ... a co tam...

Tatuś-Bajarz nie miał czasu pisać. Był zajęty obserwowaniem, jak szybko Pociechy rosną.

7.9.16

Tato, a co to jest...

Tatuś-Bajarz jest niezwykle dumny z tego, że Młody jest taki oczytany i w sumie wygadany nieco ponad miarę. Ale człowiek - nawet taki najmłodszy uczy się przecież przez całe życie i czasem trafi się jakiś nowy wyraz, czy pojęcie, z którym się spotyka po raz pierwszy.

- Ubieraj się synku - powiedziała Ukochana - jak się pospieszysz, to odprowadzimy cię do szkoły całą ferajną.

- Dobrze - odparł Młody. Po czym dodał - Tato, a co to jest ferajna?

Tatuś-Bajarz uśmiechnął się i delikatnie zadumał.
- Widzisz synku, ferajna...


12.7.16

Titanic odpłynął...

Ten wpis mógł sie pojawić już prawie miesiąc temu. Bo właśnie wtedy Całej Familii Tatusia-Bajarza udało się wybrać na Titanica.

Jednakże przez ten miesiąc wiele różnych rzeczy się wydarzyło, a Familia, jako przedstawiciele frakcji ludzi szczęścliwych, z czasem jest co nieco na bakier. Nie zmienia to jednak faktu, że na początku czerwca udało nam się całym składem zameldować na pokładzie tego pasażerskiego cudu techniki.















Udało nam się to, bo do 09.10.2016, w Pałacu Kultury i Nauki dostępna jest wystawa zatytuowana "Titanic. The Exhibition". Jeśli po lekturze tego wpisu będziecie chcieli dowiedzieć się czegoś więcej na temat samej wystawy, to najlepiej zrobicie zaglądając na stronę wydarzenia.

Najpierw kilka słów o warstwie organizacyjnej. Wystawa ma swoją siedzibę na czwartym piętrze PKiN. Można tam dojechać windą, chyba, że ktoś chce się sprawdzić (w dniu naszej wizyty widoczne były tabliczki informujące o II Biegu im. Stanisława Tyma - jeśli wiecie, o co mi chodzi).
Ta inforamcja jest o tyle istotna, że na to wydarzenie przybywali również ludzie z wózkami. Nie było ich wielu, ale byli widoczni. Wystawa zajmuje podobno ok. 2000 m2. Być może ciężko będzie w to uwierzyć, ale nawet tak duża powierzchnia nie pomieściła wszystkich odwiedzających w danym dniu, na jeden raz. Już na pierwszy rzut oka wydawało się, że pchamy się w dziki tłum, i że będzie ciężko. Przeczuwaliśmy też kłopoty z pociechami. Poza zawsze możliwym znudzeniem, groziło przecież "nadmierne rozchodzenie się".

Nie chcę ściemniać, że wszystkie nasze obawy się szybciutko rozwiały. Młodszy i Młoda jednak byli odrobinę zbyt młodzi na taką eskapadę. Ale to bardziej złożone.

Już na dzień dobry, przywitali nas stewardzi (i stewardessy) rozdający słuchawki z przewodnikiem. I tu - całkiem szczerze - uważam leży jeden z największych plusów tej wystawy. Głos w uszach prowadził nas od jednego eksponatu, do drugiego i do następnego. Tym samym nadawał całej wycieczce konkretny kierunek. Oczywiście, gdyby ktoś się uparł mógłby sobie chodzić tam i siam (to zdecydowanie najbardziej ulubiona z ostatnich obserwacji Tatusia-Bajarza... tam i siam... ), ale z jakiegoś powodu większość zwiedzających, uważnie zasłuchana, przechodziła zgodnie ze wskazówkami.


A Młody... Młody był wniebowzięty. Założył słuchawki o kilkanaście sekund wcześniej i Tatuś-Bajarz z rosnącą dumą obserwował kątem oka, gdy syn znikał w poszukiwaniu następnego eksponatu. Od czasu do czasu starał się dzielić świeżo nabytą wiedzą. Być może odrobinę za głośno, ale w tym miejscu znowu brawa dla słuchawek - doskonale tłumiły zewnętrzne bodźce.

Czmychał więc od zdjęcia do zdjęcia, od gabloty do gabloty i od kajuty do kajuty...




... i chwalił się czymś nowym. Oczywiście Tatuś-Bajarz wiedział, że za krótką chwilę usłyszy to samo, ale Młody opowiadał z takim zaangażowaniem, że wkrótce Tatuś słuchał przewodnika już tylko jednym uchem.


Ukochana musiała niestety przyspieszyć swoje zwiedzanie. Jak już zostało wspomniane, dla Młodszego i Młodej wystawa była odrobinę przydługa. Aby więc nie psuć zabawy pozostałym uczestnikom, przeszła dalej. Na szczęście musiała ominąć tylko niewielki kawałek.






Wystawa przekazuje całkiem dużą dawkę wiedzy na temat tego, najsłynniejszego chyba, statku pasażerskiego. Ktoś bardziej "obeznany" z tematem, mógłby się prawdopodobnie wypowiedzieć na temat warstwy merytorycznej. Niemniej jednak na naszej Familii ogromne wrażenie zrobiła warstwa wizualna i - jakby nie było - popularyzatorska. Mimo wieku Młodego, rozmowy po wystawie nie ograniczały się do prostego pytania "jak ci się podobało?" i równie prostej odpowiedzi "bardzo". Okazało się, że niejednokrotnie zauważył on drobiazgi, które nam umknęły. Bez problemu też będzie wiedział, co powiedzieć, gdy zobaczy okręt z czterema dymiącymi kominami...

A na koniec... sklepik. Niestety - w wyprawie rodzinnej nie można tego wątku pominąć. Kiedy miniemy już ostatnie eksponaty i oddamy przewodnika, kiedy wpiszemy się w Księgę Okrętową i po raz ostatni spojrzymy na pokład, możemy udać się do sklepiku z pamiątkami. A wybór w nim jest przeogromny.

Ogólne wrażenie, jest bardzo pozytywne i miejscami oszałamiające. Nie uniknie się też pewnej huśtawki emocji. Z jednej strony piękno i przepych, a z drugiej tragedia i rozpacz. Wielokrotnie na tej wystawie można doświadczyć chwili zadumy - nad ludzką odwagą... i głupotą. Pytanie "co ja bym zrobił w takiej sytuacji" pojawi się prawie na pewno.
















Wystawa potrwa do października 2016. Spieszcie się, bo warto.