Tatuś-Bajarz in prima persona... Bo i jemu się zdarza.
Drogi blogopamiętniczku. To był bardzo dziwny dzień, wieńczący bardzo dziwny tydzień. Nie ma chyba na tym padole rodzica, który kiedyś nie popstrykałby sie z dzieckiem. No i mi też się zdarza, a że wychodzę z założenia, że dla dobra dziecka nie wszystko mu wolno, to zdarza mi się to częściej niż innym.
Zwłaszcza z Młodym i zwłaszcza częściej niż tym, którzy nie zabraniają mu niczego. Dziecku potrzebna jest odrobina rozpuszczenia... odrobina zepsucia. Dopóki są to odrobiny i dopóki nie podkopują rodzicielskiego autorytetu.
No ale zdarza się, a ja nie piszę tu o tym zbyt często. Bo i po co?
Ten tydzień jednak obfitował w takie mniejsze i większe spięcia. Po trochu dlatego, że Młody wreszcie zakończył dłuższą przerwę przedszkolną (i głowę miał pełną nowych psot), po trochu, bo stara się bardzo mocno realizować bunt czterolatka, a po trochu dlatego, że i ja mam niemało na głowie. Przez cały tydzień byłem więc przez syna "zerowany", krojony na plasterki, wyganiany z domu (lub do innej rodziny), albo wyrzucany przez okno. Wiecie - wszystkie te rzeczy, które dzieci życzą, rodzicom, a rodzice udają, że ich to nie rusza (i po kątach szlochają ukradkiem). I po całym takim tygodniu nadszedł piątek.
A w piątek w przedszkolu Młodego było przedstawienie z okazji Dnia Babci i Dziadka. Tak - opóźnione o miesiąc, ale wcześniej były jasełka i ferie i dzieci musiały się odpowiednio przygotować. Młody do przedszkola wyszedł dziś bez buziaka dla taty. Bo to był jeden z tych poranków.
Tak więc było przedstawienie i Młody brał w nim udział i był - w sensie recytatorskim - genialny. Zero tremy, intonacja na miejscu, emisja godna pozazdroszczeniai jeszcze ta odrobina nonszalancji, gdy wychodząc na środek sceny zgrabnym ruchem ręki wkręcił koleżankę w piruet.
Ten duet miał do wygłoszenia krótki wierszyk, a potem mieli jeszcze zaśpiewać (choć lip-sync byłby bardziej akuratnym terminem) piosenkę, która w swobodny sposób nawiązywała do okazji.
Problem w tym, że kiedy Młody wrócił na swoje miejsce i recytację zaczęły inne pary, on nie mógł spokojnie ustać w miescu. Nie był zdenerwowany, czy zniecierpliwiony. On najzwyczajniej w życiu dobrze się bawił i on już wtedy wiedział, że to jest jego dzień. Pomyślałem sobie, że na następnym podobnym przedstawieniu, Młody powinien śpiewać "To ja typ niepokorny".
Jakiż ja byłem (i nadal jestem) z niego cholernie dumny. Jak chciałem krzyczeć z radości, bić brawo i tupać. Jak bardzo pragnąłem go wtedy uściskać...
Zamiast tego, z Młodszym na rękach, musiałem na chwilę wyjść. W pomieszczeniu było bardzo duszno i strasznie spociły mi się oczy.
Niestety, Nie mogłem powiedzieć Młodemu, jak bardzo jest wspaniały, bo na przedstawieniu byli też Inni i...
...Tatuś-Bajarz na jakiś czas zszedł na dalszy plan. Nadal też nie dostał swojego buziaka, i już nie może się doczekać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz