Tatuś-Bajarz usiadł na chwilę przed klawiaturą z gorącym postanowieniem napisania relacji niemal na żywo. Problem w tym, że sam już ledwo żył. Zerknął na Ukochaną. Spała. A wszystko przez Farmę Iluzji i zupełnie niespodziewanie aktywny weekend.
A było tak: Tatuś-Bajarz, wraz z całą rodzinką, wybrał się na weekendową wyprawę w poszukiwaniu odrobiny nierealnej zabawy. Przy okazji miało dojść do kolejnego cyklicznego spotkania Bloggers Family Wawa. Jeśli chodzi o to ostatnie to od razu oszczędźmy sobie szczegółów. Było to chyba największe spotkanie blogerów, na którym spotykali się oni wielokrotnie, ale też nie zawsze... spotkali się na dobre. Bo większość z nich zabrała ze sobą Małych Odkrywców Iluzji.
- Tato... - zapytał Młody - a jak to się dzieje, że ta woda leci z tego kranu?
- No więc... - zaczął Tatuś-Bajarz.
- ... a! Już wiem! - wrzasnął zachwycony Młody Odkrywca.
- No... - zdołał dopowiedzieć Rodziciel. Młody, Młodszy oraz Ukochana z Młodą pędzili już w stronę następnej atrakcji.
A tych na Farmie Iluzji jest bez liku. Duża ich część dość destrukcyjnie wpływa na co słabsze błędniki. W każym razie 80% Familii bawiło się setnie, a Tatuś-Bajarz dyskretnie omijał co większe zawirowania. Jakkolwiek krzywy domek należało odwiedzić. Od tej chwili termin "chodzenie po ścianach" przestał być jedynie przenośnią.
Weekend (a konkretnie sobota) na Farmie był rewelacyjny. Szczególnie, że pogoda dopisała. Nie było zbyt gorąco, ale nie wisiały też nad nami chmury. Dzięki temu Młody i Młodszy wypróbowali większość dostępnych atrakcji na świeżym powietrzu. Spotkani Blogerzy informowali wprawdzie, że w obiekcie dostępne są również zabawy "pod dachem", ale na szczęście nie było potrzeby z nich korzystać.
I tak Ukochana z Tatusiem-Bajarzem biegali tam i siam, czasem razem, czasem rozdzielnie, by nadążyć za Młodym i Młodszym, którzy biegali od jednego dmuchańca do drugiego, od bąbli na wodzie, do trampolin... a potem do faraona... a potem do zamku i na "zakręcony domek"... I były jeszcze pokazy na scenie głównej. A tam, jako pierwszy pomocnik El Hodowcy Gołębi, wystąpił nie kto inny jak Młody. Cóż można powiedzieć... czarował jak zawsze.
Ale żeby nie było zupełnie monotargetowo... nie tylko Młodsi znaleźli coś dla siebie.
Kiedy oba Ambarasy były uwięzione w bąblach na wodzie, a Młoda smacznie spała, Tatuś-bajarz dyskretnie potuptał na strzelnicę. Dostępne były łuki i wiatrówki. Na swoją obronę ma tyle, że z wiatrówki prawie nigdy nie strzelał, a z łuku... nie rozdawali tarcz.
Kilka dłuższych chwil później razem z Ukochaną spróbował również swoich sił na Segwayu. O tej atrakcji może lepiej nie mówić za długo. Dość powiedzieć, że jeśli do tej pory Tatuś-Bajarz uważał, że ten pojazd jest wystarczająco odporny na wszelkich użytkowników, to... teraz już tak nie uważa.
...ale jak mówi stare przysłowie, gdy się spadło z Segwaya, należy się podnieść i wleźć na niego z powrotem. Nawet jeśli ta bestia atakuje Cię pomimo braku kierowcy.
Podczas tej przejażdżki znalazł się czas na prawie wszystko - przede wszystkim na rodzinne się wiązanie, a w przypadku Ukochanej i Tatusia-Bajarza również na rocznicowe Piccolo, które zostało po studencku obalone gdzieś na Szlaku Trapera. Emocji było mnóstwo, i gdyby nie fakt, że ktoś musiał prowadzić Familiobus, to w drodze powrotnej zasnęliby wszyscy wliczając w to Tatusia-Bajarza.
Aby być całkowicie rzetelnym należy wspomnieć o dwóch niewielkich minusach, które warto uwzględnić przed następną wyprawą, by cieszyć się czasem tam spędzonym jeszcze bardziej.
Pierwszym z nich jest sprawa toalety. Niestety, na obiekcie jest tylko jedna toaleta i znajduje się ona w niedalekiej odległości od restauracji. Wprawdzie nie doświadczyliśmy korków i kolejek, ale Młody był zmuszony do sprintu przez niemal cały park. Nam się udało, ale myśl o porażce przez moment kołatała nam się w okolicach tyłu głowy.
Drugi minus dotyczy różnorodności gastronomicznej. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że odwiedzającymi są również dzieci, to oferta restauracji mogłaby być nieco bogatsza, tym bardziej, że pozostałe obiekty gastronomiczne oferowały jedzenie typu Fast Food. Trzeba jednak dodać, że ten drugi minus jest łatwy do ominięcia. Po pierwsze w całym parku jest mnóstwo miejsca na rozłożenie się z rodzinnym piknikiem i nie spotkaliśmy się z tym, żeby obsługa robiła komuś z tym problem. Można więc spokojnie zabrać swój własny posiłek.
Po drugie - jeśli nieodłącznym elementem takiej wyprawy jest dla Was kuchnia ogniskowa/grillowa - w parku przygotowane są ruszty i zapas drewna, z którego można skorzystać, by przygotować sobie własne kiełbaski, czy szaszłyki, a może nawet pieczoną papryczkę.
Mmm... pycha.
Tatuś-Bajarz chciałby podziękować Farmie Iluzji w imieniu całej Familii. Obiecujemy, że jeszcze będziemy Wam zawracać głowę.