27.9.13

Taka sytuacja...

Chciałbym powiedzieć, że Młody inspiruje mnie codziennie i dzięki temu mogę pisać co chwilę. Ale jeśli macie własne pociechy, to wiecie, że z tą inspiracją jest bardziej ciekawie. A jedyne, co tak naprawdę jest wykorzystywane całodobowo - to czas. Szczęśliwe rodzicielstwo nie zostawia zbyt wielu wolnych chwil na pisanie.

Ale zdarzają się czasem takie wydarzenia - inspiracje najwyższych lotów - o których nie sposób nie wspomnieć. No bo...


Młody ma swoje rutyny. Kiedykolwiek wchodzi do sklepu - bez względu na jego markę, czy porę dnia - wysyła nas "po bułkę". Najwyraźniej skoro my robimy zakupy, to i on chce mieć z tego jakąś przyjemność. Bułka jest obowiązkowa - nawet jeśli do sklepu poszliśmy świeżo po dwudaniowym obiedzie i pucowaniu zębów.

Czasem jednak bułka przydarza się przed obiadem. Po powrocie do domu (nawet godzinę później) musimy się liczyć z tym, że usłyszymy "Nie jestem głodny".

Czy jednak tak jest naprawdę? Wystarczy zapytać, czy ma ochotę na deserek.

Wiem - jesteśmy okrutni, gdy stosujemy podstępy, by poznać prawdę. Ale... czasem nie ma innego sposobu na dogadanie się z trzylatkiem. I tak też było tym razem. Marudzenie przy obiedzie zaczęło się od prób nalania wszystkim niewidzialnej herbatki, potem koniecznie trzeba było przeliterować kilka bardzo długich i skomplikowanych wyrazów, by wreszcie dojść do etapu: "ale ja nie jestem głodny... nigdy w życiu nie będę głodny.

Jest stanowczy, więc...

- chcesz deserek?

- dwa będą wystarczające.

Uśmiechnąłem się w myślach, ale na zewnątrz nie mogłem nic pokazać. Powiedziałem zatem:
- To zjedz obiadek.
- Ale ja już nie jestem głodny.
- To nie będzie deserku, skoro w brzuszku nie ma miejsca.
- Jest miejsce
- To zjedz obiadek
- Nie...

Za pierwszym razem, kiedy taka rozmowa jest przeprowadzona, zniesienie jej jest całkiem łatwe. Kiedy jednak przytrafia się ona czwarty raz w tygodniu, pozostaje powiedzieć tylko jedno:
- To zabieramy talerzyk i poczekamy aż brzuszek zgłodnieje.

Talerzyk ląduje na stole w kuchni.

Przez pierwsze pół godziny nic się nie zmienia. Podobnie przez następne dwie półgodzinki.

I wtedy nagle słyszę:

- Wiesz tato, tak mi chodzi po głowie, kiedy znów pójdziemy do biedronki po bułkę...
- To może zjesz obiadek?
- Jasne!

2 komentarze:

  1. Może dlatego, że byłam takim dzieckiem niejadkiem, co "nagle" głodniało na widok kanapki z nutellą - nie mam traum żywieniowych i nawet gdyby moje dziecko chciało przez cały dzień jeść buły, pozwolę na to. Wmuszanie w dziecko obiadu budzi we mnie wstręt, pewnie dlatego że całe życie rodzina mnie tuczyła i tuczyła i guzik z tego wyszło. Dlatego mam ambicje olewać takie drobiazgi jak obiad, zjedz kotlecik i tym podobne duperele. Dziecko dostaje jedzenie w miseczce, jak nie chce to dostaje kromkę chleba, jak chlebem się bawi to po prostu nie dostaje jedzenia w ogóle. Jak naprawdę zgłodnieje, to zje. Tak na wszelki wypadek zostawiam trochę jedzenia do odgrzania, po paru godzinach zabawy okazuje się, że i butla robi się smaczniejsza i obiadek znika w trymiga. Zero stresu i namawiania do jedzenia. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lavinko - może nie jest to odpowiednio widoczne w tym tekście, ale ja nikogo do jedzenia nie zmuszam. Ja się po prostu nie zgadzam na zastępowanie właściwych posiłków tylko i wyłącznie posiłkami deserowymi, a znam swoje dziecko na tyle, by wiedzieć, kiedy kombinuje. Czasem po prostu musi zgłodnieć :)

      Usuń