Nie każdy dzień może być wesoły, a ja dziś przegrałem.
Młody od jakiegoś czasu intensywnie ćwiczy próby przejęcia władzy w domu. Zazwyczaj polega to na bardziej lub mniej zawoalowanym żądaniu podania czegoś i ignorowaniu pytań w typie "słuuuucham?!?!, co proszę?! a jakieś magiczne słowo?"
Czasem jednak mówi wprost: "Ja tu rządzę, ja tu rządzę... ja tu rządzę..."
Niestety - za każdym razem - kiedy z naszej strony następują próby wprowadzenia dyscypliny, Młody nas olewa - odwraca się i wychodzi. Stwierdziłem, że tak być nie może, więc Młodego zatrzymuję i zaczynam "wychowanie" przez dyskusję.
Tak było i dziś - zrzucona nakrętka ze stołu - Młody idzie do pokoju.
- Podnieś synku.
- E tam... - idzie dalej.
Więc go zatrzymałem i powtarzam prośbę.
A on powtarza swój unik.
Za trzecim razem zatrzymałem go w miejscu i pytam o co chodzi, na co usłyszałem głośne:
PUŚĆ MNIE.
Już kilka razy mówiłem dziecku, żęby nie próbowało krzyczeć na rodziców, więc rzopocząłem tekstem "uspokój się"
W takich sytuacjach syn ma tendencję do nakręcania się.zaczął krzyczeć głośniej i piszczeć i wrzeszczeć i płakać... (Tu muszę dodać, że często początek takich akcji jest czysto aktorski i to widać, ale potem nakręca się tak, że już nic nie pomaga). Szloch i płacz i spazmy zaczęły się zagęszczać. Krzyk coraz głośniejszy, a moje nerwy i cierpliwość już dawno były na rezerwie. "Puść mnie" zaczęło się przeplatać z "weź mnie na kolana" i "weź mnie na ręce".
Wiem dobrze, że nie mogę spełnić jego próśb i nawet nie dlatego, że się wykluczają, ale głównie dlatego, że przecież właśnie go karcę. Nie mogę mu dawać aż tak mieszanych komunikatów.
Syn jednak doprowadził się już do takiego stanu, że podnosił poziom decybeli już na sam mój wdech, a swoje prośby/żądania wyrzucał już przez zaciśnięte zęby. To, co widziałem w jego twarzy, było na tyle przerażające, że sam - nie myśląc wiele - wrzasnąłem na niego tak, jak jeszcze nigdy w życiu na nikogo innego. Nie będzie przesadą, gdy powiem, że wyglądał, jakby go coś opętało, a ja chciałem go "wyłączyć" przez szok. Miałem nadzieję, że takie zachowanie z mojej strony zbije go z tropu, zaskoczy, albo sprawi cokolwiek, co pozwoli mi przejąć kontrolę nad sytuacją.
Przegrałem...
Nie zadziałało, w każdym razie nie od razu, a do mnie dotarło, że nie powinienem być zaskoczony, jeśli wkrótce, któryś z moich sąsiadów wezwie na mnie policję. Prawdopodobnie, gdybym usłyszał taki wrzask dziecka, a potem rodzica, sam bym się zaniepokoił.
Jakimś cudem - dziesięć minut później - udało się sytuację opanować, ale tyle zjedzonych nerwów - po obu stronach - trzeba będzie naprawić i mam nadzieję, że się uda.
Przeraża mnie to, że czasem środki werbalne nie wystarczają i każdy następny dzień pogłębia ten lęk.
Z drugiej strony - nikt nie mówił, że będzie łatwo. To jednak nie poprawia mi humoru.