17.9.12

"Humory"

...tak więc pojechaliśmy na grzyby.
Głównym sprawcą i pomysłodawcą wyjazdu była Ukochana. Ja się na grzybach nie znam, więc wziąłem aparat z zamysłem robienia zdjęć wszystkiemu co znajdę - w ten sposób mogłem nazbierać mnóśtwo grzybów bez obaw o zatrucie pokarmowe.
Młody... on właściwie chciał tylko założyć kalosze i pochodzić po kałużach.

Już w lesie okazało się, że ruch w tym interesie jest całkiem niemały - i nie chodzi mi tu o dziki, ptactwo czy pająki, ale o ludzi. Całe tabuny..., stada..., rodziny i inne zgromadzenia. Wszyscy oni z wiaderkami, kobiałkami, koszykami chodzą i wypatrują czegoś na ziemi. Rozmowy w toku i do tego wcale nie przyciszone, bo niedaleko odbywała się przedjesienna wycinka lasu, więc piły nie sprzyjały konspiracyjnemu szeptowi. A na ziemi, na ściółce, na liściach, na ścieżkach... wszędzie walały się ślady zbrodniczych działań tejże leśnej populacji. Co krok można było trafić na przecięty na pół kapelusz jakiegoś podgrzybka, który zawiódł oczekiwania swojego oprawcy i okazał się być robaczywkiem. Widok był tak smutny, że nie mam serca opisywać go dalej.

A Młody...

odnalazł swoją kałużę marzeń i wdepnął w sam jej środek. Niemal tak daleko, że ani Ukochana, ani ja nie dalibyśmy rady go wyciągnąć na sucho. To był naprawdę ciężki test dla kaloszków.

Chodziliśmy więc po lesie szukając grzybów i unikając pająków... i żeby było jasne - wstręt wstrętem, ale nie po to się biedaczyska naplotły tych sieci, żeby im je teraz rozrywać i pożywienia pozbawiać, tak?!

Chodziliśmy więc i z większym mniejszym szczęściem szukaliśmy grzybów. Nawet mi udzieliła się atmosfera i schowałem aparat. A może po prostu Ukochana nadepnęła mi na ambicję, kiedy z Młodym na rękach zauważyła (jak się później okazało największego z dzisiaj znalezionych) podgrzybka ukrytego pod gęstym rdzawym igliwiem. Rzuciła krótkie: Bierz go! - co skrzętnie uczyniłem.

Większość moich znalezisk służyła jednak wyłącznie jako materiał poglądowy dla Młodego, czego nie powinno się zbierać.

- Synku, a widzisz to czerwone?
 - Tak widzę.
- A wiesz co to znaczy?
- Tak, że nie wolno jechać...

Kiedy wróciliśmy do domu i zabraliśmy się za prozaiczne obowiązki, takie jak powiedzmy... codzienne suszenie grzybów, Młody dopiero zakumał o co chodzi w grzybobraniu. Złaził cały dywan w saloniku, podchodząc co chwilę do wiaderka i wrzucając tam wyimaginowane cosie. Na pytanie co robi odpowiedział, że zbiera "humory na zupę".



1 komentarz: