Chyba nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że wszyscy nosimy maski. Być może Gombrowiczowskie określenie "gęby" byłoby bardziej na miejscu. Ten drugi termin jest o tyle bardziej na miejscu, że wprost zakłada zwodzenie i uzyskanie jakiegoś konkretnego efektu. Gęba jest bardzo aktywna.
Maski zakładamy, gdy chcemy coś ukryć, a może coś wybadać - jakąś osobę, bądź sytuację. W takim założeniu Maska wydaje mi się bardziej pasywna..., ale może tylko dzielę włos na czworo. Tak czy inaczej, chodzi o te krótkie chwile, kiedy nie jesteśmy w 100% sobą. O te białe kłamstewka stosowane, kiedy babcia pyta, czy smakowało nam to ciasto, bo ona sama uważa, że jej nie wyszło (a przecież wszyscy uwielbiamy zakalce). Podobnie ma się rzecz z zachowaniem na pierwszej randce, kiedy wywarte wrażenie jest szczególnie ważne. I wreszcie... to samo dotyczy rodziców, którzy pilnują języka przy dzieciach i uczą ich pewnych zasad z pełną świadomością pełzającej między słowami hipokryzji - "jak dorośniesz, to zobaczysz". Krótko - wszyscy nosimy maski.
Tatuś-Bajarz (maska, a jakże!) właśnie zdał sobie sprawę, że z wielu jego wpisów można wyciągnąć wnioski o idyllicznym charakterze życia, które opisuje. Tymczasem wcale tak nie jest. Nie zawsze jednak czuję potrzebę, by o tym pisać. A czasem, jeśli taka potrzeba jednak się pojawi, pozwalam jej wziąć kilka głębszych oddechów i zazwyczaj sama odchodzi.
Niemniej jednak bywa smutno, nerwowo, a nawet kłótliwie. Z takimi sytuacjami też trzeba umieć sobie poradzić.
Ostatnia niedziela miała być pierwszym, od bardzo długiego czasu, spokojnym i rodzinnym dniem. Niestety było nieco inaczej. Tatuś-Bajarz (w masce, o której rzadko wspominam - masce dyscyplinatora) był już bardzo zmęczony, a jego nerwy były napięte do granic możliwości. I to się uzewnętrzniało. Miał świadomość, że być może jest dla Młodego i Młodszego odrobinę zbyt surowy. Ba... oberwało się także i Młodej. Muszę jednak całkiem uczciwie zaznaczyć, że obaj starsi, rozpuszczeni feriami i dodatkowymi atrakcjami, mocno pracowali nad tym, by ojcowskie nerwy pozostawały w stanie ciągłej atencji. Młoda natomiast nie miała najmniejszych oporów przed braniem z nich przykładu. Dość powiedzieć, że kilka siniaków oraz wiele decybeli wylanych łez później, lekcja nie została odebrana.
Wieczorem zaś przyszedł czas na rozliczenie dnia i decyzję, czy będzie bajka-nagroda. Wszyscy czuli, że wynik nie będzie satysfakcjonujący dla żadnej ze stron. Jednakże to Ukochana przeważyła szalę (właściwie to jej argumenty to zrobiły i mam nadzieję, że wybaczy mi to niefortunnie użyte sformułowanie). Nagroda miała być, ale najpierw należało wysprzątać pokój.
Młodzież entuzjastycznie pobiegła zrobić, co trzeba i nie minęły nawet trzy minuty, gdy usłyszałem:
- Tatooo... katastrooooofaaaa!!
Nikt nie płakał, więc byłem przekonany, że jest to katastrofa o charakterze raczej materialnym, niż wymagającym medycznej interwencji. Kiedy wszedłem do pokoju Młody pokazał mi wyrwane drzwiczki od szafki tłumacząc, że trochę za mocno nimi trzasnął (on ma 7 lat!). W tej chwili, po całym dniu, byłem gotów zagwizdać jak czajnik z wrzątkiem. Tak bardzo byłem zły... może nawet wściekły. Po chwili jednak uznałem, że lepiej będzie nic nie mówić i wyszedłem z pokoju bez słowa. absolutnie nie miałem ochoty nic z tym robić - nie w tamtej chwili. Wtedy katastrofę ujrzała Ukochana. Stanowczo zabroniła dzieciom ruszać szkody i powiedziała, że tata zaraz to naprawi.
No i cóż ja mogłem?
Wziąłem wkrętarkę i wróciłem do małego pokoju. Kiedy w milczeniu kombinowałem co zrobić, żeby dało się naprawić to ikeowskie rozwiązanie, usłyszałem, jak za moimi plecami Młodszy mówi:
- Szafka się zepsuła. Ale mój tatuś, superbohater, zaraz ją naprawi...
KURTYNA
Tatuś-Bajarz - majsterkowicz, w masce Tatusia-Bajarza - dyscyplinatora, na jednym wdechu dokończył naprawę szafki, po czym chyłkiem wyszedł z pokoju. Musiał natychmiast zmienić maskę, bo w tej nagle bardzo mu się oczy spociły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz