Kolejny ciepły i
przyjazny weekend przypomniał Tatusiowi-Bajarzowi o tym, że nie
byłoby złym pomysłem zaplanować kilka wyjazdów na sezon letni.
Jednak – jak to z Bajarzami bywa – zamiast w przód spojrzał w
tył. A było gdzie patrzeć.
To nie jest Iluzja…
to jest cała Farma Iluzji.
Na Farmę Iluzji wybraliśmy się
po raz pierwszy ponad rok temu. Pogoda była piękna a szaleństwa nie chciały się skończyć. Pojechaliśmy tam całą rodziną w sobotę, a przez pół niedzieli słuchaliśmy jak Młody i Młodszy marudzą, że oni chcą wrócić...
Następnym razem postanowiliśmy rozpocząć iluzję odrobinę wcześniej. Tak się złożyło, że akurat odwiedzali nas wtedy Dziadkowie. Czary zaczęły się zaraz po śniadaniu, kiedy oznajmiliśmy dzieciom, że odwozimy Dziadków do domu. Euforia była raczej umiarkowana, bo wizja zwykłej, choć nieco wydłużonej, przejażdżki Familiobusem wcale nie zapowiadała szczególnych atrakcji. Odrobinę na nasze szczęście, Pociechy nie skupiają się za bardzo na trasie, którą zazwyczaj jeździmy, w związku z czym kompletnie nie zorientowały się, że jedziemy w zupełnie innym kierunku. Cień podejrzenia pojawił się w momencie, kiedy wjechaliśmy w las i kazaliśmy się przygotować do wysiadania. Wspomnienie z poprzedniej wizyty szybko wróciło a energia i euforia szybko wstąpiły w małe nóżki, które natychmiast pobiegły w stronę wejścia.
Szczerze mówiąc odrobina euforii wstąpiła również w nasze nogi i ruszyliśmy za Pociechami.
Farma Iluzji co roku zwiększa ilość atrakcji, które oferuje swoim odwiedzającym. chcieliśmy skorzystać z jak największej ich liczby, jak również z tych, które znaliśmy z poprzedniej wizyty.
Kiedy tylko przywitaliśmy się z kotem, zabawa zaczęła nabierać tempa. Najchętniej wszyscy rozbieglibyśmy się we wszystkie strony na raz, ale prawda była taka, że samo miejsce jest bardzo duże i prawdopodobnie nie byłoby nam łatwo odnaleźć się na czas. Dlatego jeszcze przez chwilę przetrzymaliśmy dzieciaki, markerem napisaliśmy im na rękach numery telefonów i ruszyliśmy.
Młody od razu znalazł sobie ściankę wspinaczkową, której pokonanie zajęło mu dosłownie chwilę. być może nawet zakładanie uprzęży trwało nieco dłużej. Nie chodzi tu jednak o czas, ale o fakt, bo radość już na wejściu była ogromna. Tatuś-Bajarz i Dziadek zajęli się przygotowywaniem posiłku. Nauczeni poprzednią wizytą, wiedzieliśmy, że będzie można tu skorzystać z ogniska i grilla. Druga sprawa to oczywista dla każdego rodzica prawda, że małe brzuszki, kiedy zgłodnieją, robią się bardzo niecierpliwe.
Ukochana z Babcią i resztą ferajny ruszyła zaś na podbój farmy.
Tu - co muszę przyznać jeszcze z małym nerwem - był mały zgrzyt, o czym za chwilę (tym bardziej, że nie wynikał on z zasad funkcjonowania tego miejsca). Dzieci korzystały z wszelkich karuzel, łódek, kolejek i baśniowych domków praktycznie do woli i do przesytu. Młodsze Pociechy wędrowały z Ukochaną i poznawały owe zaczarowane krainy, zwierzyńce i polowe instrumenty. Młody zaś, zabrał Babcię w część nieco bardziej naukową, w której znajdowały się też różne iluzje optyczne. Pułapki laserowe, zaburzenia perspektywy, głowy ucinane przez lustra i podawane na tacy... ot takie tam smaczne różności. Babcię pokonał jednak wirujący tunel (Tatusiowi-Bajarzowi także wyłączył on błędnik rok wcześniej). Postanowiła nie korzystać z tej atrakcji i poczekała na Młodego na zewnątrz. On tymczasem zaraz po opuszczeniu obiektu beztrosko Babci urwał się.
Pozwólcie, że pominę w tym miejscu wszelkie niemiłości, które pojawiły się w wyniku tego zdarzenia na płaszczyźnie komunikacyjnej pomiędzy Tatusiem, Babcią a Młodym. Nawet jeżeli ktokolwiek z Was uważa, że to tylko dziecko, i że trzeba zrozumieć, bo one zawsze będą miały takie dążenia do niezależności, musi też zrozumieć, że i rodzic ma prawo do emocji, a wrzask jest jedną z najmniej inwazyjnych form wyrażenia ich.
W każdym razie, okazało się, że w tym krótkim czasie, kiedy Młody był na Gigancie zdążył przejść - dosłownie - na drugi koniec Farmy. Udało mu się pokonać Małpi Gaik, Szlak Trapera, a nawet Tajemniczą Kopalnię. Udało się go odnaleźć dopiero przy mini łódeczkach.
Wiem, że takich sytuacji nie da się uniknąć i mam szczerą nadzieję, że obsługa Farmy jest wyczulona na to, że mogą się one pojawić. Przede wszystkim jednak nie uchylam się od faktu, że największa odpowiedzialność leży na rodzicach i opiekunach. Nie mniej jednak bardzo zastanawia mnie ta kopalnia. O tym, że Młody ją odwiedził, dowiedzieliśmy się później, gdy sami tam poszliśmy, a on "już wszystko wiedział". Jest to miejsce, które odwiedza się małymi grupami, bardzo klimatyczne i odrobinę klaustrofobiczne. Łatwo też dać się tam zgubić, a tymczasem on "podłączył" się do jakiejś rodziny, która wybrała się na zwiedzanie i zignorowała fakt, że ktoś jeszcze z nimi wchodzi.
Mam wrażenie, że jest to część większej społecznej obojętności, w której dorośli boją się zwrócić uwagę obcemu dziecku, ale to nie na dziś i nie tu.
W każdym razie, po odnalezieniu, Młody miał chwilowy szlaban. Później i już po posiłku
ruszyliśmy dalej. Po raz kolejny zostaliśmy prawie do samego zamknięcia (a trzeba było jeszcze odwieźć Dziadków). Prawdopodobnie nie udało nam się skorzystać ze wszystkich atrakcji. Ale Tatuś-Bajarz nie mógł sobie odmówić wyrównania rachunków z poprzedniej wizyty. Na strzelnicach nie było najmniejszych problemów, za to na Segwayu... cóż...
Rok wcześniej wyglądało to tak, że najpierw to Tatuś-Bajarz przejechał się na segwayu, a cokolwiek później, to segway przejechał się po Tatusiu-Bajarzu. W tym roku, już prawie miałem powiedzieć, że "Segwaye to mi z ręki jadły" jak te Fiordy, ale Ukochana ostudziła moje zapędy i powiedziała, że jeśli nie zrobię jeszcze trzech kółek, to nic się nie zmieniło...
...więc, jakby wam to powiedzieć. Frajda na Farmie jest niesamowita, ale niedosyt pozostaje. Chce się więcej...
Zdecydowanie będzie planowanie.